Dzisiaj wpis troszkę nietypowy, bo poniekąd z mojego uczelniano-zawodowego poletka. W te wakacje w miarę regularnie chodziłam na siłownię, która to właśnie zainspirowała mnie do dzisiejszych wywodów. Zastanawiam się, dlaczego niektóre firmy i osoby, kosztem zdrowia nieświadomych lub chorych osób, zarabiają kasę. Za wszelką cenę. Zastanawiam się, dlaczego dajemy manipulować się samozwańczym guru, którzy nie mają żadnych merytorycznych podstaw do głoszenia idei i haseł, które głoszą. I jeszcze na tym zarabiają, szkodząc ludziom, którzy stosują ich wskazówki bez wcześniejszej weryfikacji.
CSR to inaczej corporate social responsibility, czyli społeczna odpowiedzialność biznesu. W skrócie, chodzi o odpowiednie wyważenie interesu społecznego, ochrony środowiska, promowanie zdrowia i realizowanie strategii firmy (oraz zarabianie pieniędzy). To uwzględnienie wartości etycznych i moralnych podczas funkcjonowania przedsiębiorstwa na rynku. Niektórzy twierdzą, że CSR to utopia - podczas moich praktyk przekonałam się, że jest to nie tylko prospołeczne działanie przedsiębiorstwa, ale także bardzo budujące jego image.
Odchodząc od teoretycznych rozważań (które mogłabym ciągnąć i ciągnąć :D), przytoczę historię, która zainspirowała mnie bezpośrednio do tego typu dywagacji.
Będąc na siłowni kilkukrotnie spotkałam tam osoby z zaburzeniami odżywiania - dokładniej, z anoreksją. Ewidentną. Nie chcę nikogo stygmatyzować, bo wiem, że to choroba i nie jest łatwo z niej wyjść, a wszystkich podejmujących walkę gorąco popieram, podziwiam i życzę ogromu siły.
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego siłownie pozwalają na to, żeby niektórzy tracili tam dalej swoje zdrowie, a także życie? Tak, wiem - podpisując umowę z siłownią, deklaruje się, że nie ma żadnych medycznych przeciwwskazań. Ale nikt tego nie weryfikuje. Wiem, że osoby siedzące na recepcji nie mogą klienta nie wpuścić, bo po prostu straciłyby pracę. Wiem, że ciężko jest też wyprosić osobę na podstawie wyglądu lub troski o zdrowie i życie, bo to może się wiązać ze stygmatyzacją. Wiem, że niektórzy nie chcą dać sobie pomóc i nawet jeśli zabroniłoby się im wstępu do siłowni (za czym nie optuję!), poszłyby biegać na ulicę czy ćwiczyłyby w domu. To tyczy się także osób otyłych i restauracji typu fast food.
I jasne, można edukować nas wszystkich, że zdrowe odżywianie jest super, że trzeba kochać swoje ciało i o nie dbać jak najlepiej - to staram się robić. To jest podstawa, bo to my dokonujemy wyborów. Ale zaburzenia odżywiania to nie kwestia stricte fizyczna, biologiczna - to choroba duszy, o szerokim podłożu psychicznym. Nie zawsze człowiek jest w stanie myśleć wtedy racjonalnie, stąd moje liczne apele, ale także praca nad samą sobą.
Jednak trochę frustrujący jest fakt, że w przypadku wielu firm CSR faktycznie staje się utopią, a najważniejszy jest przede wszystkim zysk.
Zastanawiam się, co można z tym zrobić? Jeśli chodzi o wspomnianą historię z siłownią - może powinniśmy postawić na konieczność dostarczenia zaświadczenia od lekarza medycyny sportowej (żeby nie obciążać lekarzy pierwszego kontaktu)? Wiem, że jest to konieczne w przypadku niektórych sportów walki typu kendo czy aikido. W przypadku restauracji typu fast food sytuacja jest zgoła odmienna i nie taka prosta, bo chociażby podniesienie (znaczne) cen produktów sprawi, że ten, kogo stać, i tak to kupi, a same biznesy zaczną upadać, bo staną się niedochodowe. A w CSRze nie chodzi o to, żeby biznes generował straty na rzecz dobra społeczeństwa - tylko żeby wyważyć zysk i dobro ogółu.
To jest bardzo luźna refleksja, ale chodziło mi o zaznaczenie istnienia samego problemu. Myślę, że coś powinno się zrobić. Co na ten temat sądzicie? Macie jakieś pomysły? A może po prostu wystarczy nie ingerować - bo każdy ma prawo wyboru?
Każdy po ukończeniu 18 roku życia bierze odpowiedzialność za swoje działania. Jeśli chodzi o wspomnianą przez Ciebie sytuację to skoro taka osoba płaci, podpisuje papierek i sama korzysta z siłowni, jest to jej sprawa. Jednak jeśli wynajmuje trenera personalnego lub chodzi na pewne zajęcia (np. trampoliny) to trener/instruktor powinien z taką osobą porozmawiać. Nic nie jest czarne i białe, wszystkim się nie dogodzi i nie rozwiążemy problemu aby wszystkim było dobrze :)
OdpowiedzUsuńBTW: https://www.facebook.com/dzikimichal/videos/1499029380181680/ hahaha xD
Macie w pełni rację, zwłaszcza z tymi trenerami/instruktorami. Co do filmiku - padłam, hahaha :D
UsuńTak, pod tym mogę się podpisać. Niestety, ale zaświadczenie od lekarza medycyny sportowej chyba miałoby odwrotny skutek, bo zniechęcałoby to ludzi do aktywności (wiadomo, im więcej papierologii, tym człowiek bardziej się zniechęca). Chyba takiego krystalicznego, idealnego sposobu na rozwiązanie problemu nie da się znaleźć, a nawet jeśli to byłoby to trudne. Fajnie, że miałaś okazję poznać CSR z innej strony i podzieliłaś się refleksją :)
UsuńNa pewno kluby fitness nastawione są na zysk, ja ostatnio zrezygnowałam z zajęć pilates, bo wpuszczano tyle osób, że nie było gdzie wcisnąć maty :)
OdpowiedzUsuńKażdy biznes nastawiony jest na zysk (pomijam organizacje non-profit czy spółki komunalne, których podstawowym zadaniem jest realizacja potrzeb zbiorowych wspólnoty samorządowej - choć i mimo tego niektóre z nich generują zyski - ale nie będę się zagłębiać w temat, bo to nie blog o ekonomii i zarządzaniu :P), ale wspomniana sytuacja to strzał w stopę...
UsuńTo luźna,ale bardzo ciekawa refleksja :) Masz racje,ze nie da sie nic ludziom udowodnić ani zabronić....i ceny tu ni nie zmienia.To musi wyjsć z człowieka,od jego środka...ta motywacja do zmiany stylu zycia lub walki o zdrowie....ale co do tej chęci na pieniądze to mazz racje....jednym przykładem z jakim sie spotkałam w życiu codziennym to chociażby pewnie trener personalny z mojej siłowni....naciągnął trochę mnie,nawet moja mama chodziła,ale pełnej godizny za jaka płaciliśmy to nam nie poświęcał ,rozpiskę dał ćwiczeń ,,kopiuj wklej,, jak wszystkim,a jak coś mówiłam,miałam z czymś problem to było,,oj dasz radę,, albo ,,ja wiem ze tak powinno byc,,.Wiec przestałam chodzić na słownie na gore,tylko chodzę na zajęcia grupowe :)
OdpowiedzUsuńSerio tak Was potraktował? :O No niestety, wiele osób, które chodzą regularnie na siłownię, robi sobie za kilka stów kursik na trenera i potem nabija ludzi w balona... To że ktoś ma wyrzeźbioną jako-tako sylwetkę nie oznacza wcale, że ma wiedzę z zakresu treningu, anatomii... Nie spotkałam się z taką sytuacją na żadnej z siłowni, na której byłam, ale ja sama z trenera personalnego nie korzystałam - ale wiele innych osób tak. W Lublinie byłam w Jatomi w Plazie i w ICON Fitness w Tarasach Zamkowych, i nie było tam takiej sytuacji, a przynajmniej ja nie zauważyłam. A już w ogóle oddani trenerzy personalni byli na siłowni Zdrofit przy Dworcu Gdańskim na Inflanckiej w Warszawie, gdzie chodziłam regularnie w wakacje, bo obok pracowałam - dla każdego był dobrany indywidualnie plan, trener cały czas monitorował czas/powtórzenia/jakość wykonania ćwiczenia, dobierał indywidualnie obciążenie, motywował, instruował w dostosowaniu do celu treningu - jedni chcieli schudnąć, inni nabrać siły i masy, inni trenowali rehabilitacyjnie (np. na kręgosłup), inni chcieli wzmocnić ciało, by lepiej i efektywniej biegać długie dystanse. Do tego wspierali swoich podopiecznych zarówno w ćwiczeniach, jak i we właściwie skomponowanej diecie. Złoci ludzie :)
UsuńWiele firm ma przy sobie organizacje CSR-owe... I wiele z nich ma naprawdę mało wspólnego z ideą etyki... No może przy okazji.
OdpowiedzUsuńWażny jest image, odpowiednie rozparcelowanie kosztów. Zresztą, też studiujesz coś podobnego, jak ja, więc z pewnością wiele publikacji na ten temat jest Ci znanych.
Oczywiście, jest wiele naprawdę wspaniałych organizacji CSR-owych, które naprawdę realizują swoją misję i ludzie są dla nich na I miejscu, ale... no właśnie...
Pozdrawiam!
PS: Też spotykałam w sieciach siłowni anorektyczki na skraju wychudzenia...
O samych organizacjach CSRowych nie czytałam i nie zagłębiałam się w temat, ale na praktykach w moim pionie była komórka ds. CSRu, więc wiem, jak to wygląda od środka :)
UsuńPS: Studiuję zarządzanie na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego :)
Ciężki temat... Z jednej strony każdy ma prawo decydować, ale z drugiej strony nie każdy kto potrzebuje pomocy potrafi o nią poprosić, czy nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że pomoc jest mu potrzebna.
OdpowiedzUsuńZaświadczenia lekarskie byłyby dobrą opcją jeśli chodzi o kluby sportowe, siłownie itd, ale sporo ludzi zdrowych i bez żadnych problemów mogłoby zrezygnować, a to strata dla właściciela, a wybierać osoby, którym będzie się ,,nakazywać " przynieść zaświadczenie to już będzie dyskryminacja. Tak źle i tak niedobrze...
Zwróciłaś uwagę na naprawdę ważną sprawę - o pomoc trzeba umieć poprosić i trzeba sobie uświadomić, że się jej potrzebuje - a to już często zadanie dla psychologa.
UsuńDzięki wielkie za komentarz, bo dużo istotnych kwestii poruszyłaś i muszę sobie jeszcze kilka rzeczy przemyśleć :)
Trudna sprawa i chyba nie da się tego problemu rozwiązać. Jak siłownie wprowadzą obowiązek dostarczania zaświadczeń od lekarza, to stracą sporą część klientów (inna sprawa, że część lekarzy za opłatą wszystko podpisze - wiadomo, ludzie są różni). Poza tym taka osoba z anoreksją jak będzie chciała, to i tak będzie ćwiczyć i nic jej nie powstrzyma...
OdpowiedzUsuńMasz rację, niektórzy lekarze nie są tymi z powołania i wypiszą każdy świstek. Chyba nie ma idealnego rozwiązania w tym przypadku, dlatego też długo się zastanawiałam, czy w ogóle tego posta publikować - w końcu zaryzykowałam :)
UsuńTak jak pisałaś, każdy biznes nastawiony jest na zysk. Tak naprawdę nikt nie zmusza ludzi aby chodzić na siłownię czy do fast foodu. To ich świadoma i dobrowolna decyzja. A że potem zatraca się umiar... Myślałam, że aby zostać instruktorem fitness trzeba mieć odpowiednie fizjoterapeutyczne doświadczenie. Wygląda na to jednak, że tak nie jest... Nie wiem czy jest jakieś optymalne rozwiązanie tej sytuacji. Zostaje chyba tylko zdrowy rozsądek każdego człowieka...
OdpowiedzUsuńNie trzeba mieć doświadczenia fizjoterapeutycznego - nie trzeba mieć nawet studiów z fizjoterapii. Są organizowane szkolenia w cenach 600-900 zł na instruktorów fitness oraz różnych innych dyscyplin - pilatesu, jogi, na trenerów personalnych... Jak są te kursy przeprowadzane i jak są wydawane certyfikaty, to Bóg jeden wie ;) Nie kwestionuję wszystkich instytucji, które takie certyfikaty wydają, ale wiem, że niektóre robią to nierzetelnie - znowu, bo liczą się dla nich pieniądze, a dla ludzi - uzyskanie papierka.
UsuńTrzeba wierzyć w ten zdrowy rozsądek :)
Ja mam jeszcze inne przemyślenia odnośnie ewidentnie otyłych dzieci. Dziecko nie rozumie które jedzenie jest źle a które dobre dla niego liczy się smak i upodobania żywieniowe rodziców. Oni powinni być mentorami swoich pociech. Na nich ciąży obowiązek zdrowego odżywiania. Nie rozumiem rodziców którzy robią z dzieci dmuchane balony. Strasznie mnie to smuci i denerwuje gdy widzę matkę albo babkę z dzieckiem / wnukiem napompowanym niczym potwór z paczkiem lub drożdżówka w ręc
OdpowiedzUsuńe że nic z tym nie robią a często same ważą ponad 100 kg i robią krzywdę dzieciakom a nie wierzę że dobrze się czują ze swoją wagą i chcą fundowac ten los potomnym ...
Ważna kwestia, aczkolwiek na innego posta. I przepraszam, że zwrócę Ci uwagę, ale bardzo nie podobają mi się wyrażenia typu "robią z dzieci dmuchane balony" ;) Moim zdaniem takie określenia są niestosowne i krzywdzące. Większość mojego życia musiałam zmagać się z wyzwiskami i obraźliwymi komentarzami czy piorunującym zwrokiem innych osób. Uwierz mi, nie jest to ani konstruktywne, ani motywujące, ani uświadamiające.
UsuńSama byłam dzieckiem otyłym i schudłam dopiero w wieku 18 lat. Moja mama też borykała się ze swoją wagą całe życie, ważąc w najgorszym momencie 88 kg, a w najlepszym - 57 kg. Paradoksalnie na trwałe nawyki żywieniowe zmieniła po moich zmianach - choć nie je w 100% idealnie, to na pewno je zdrowiej i nie czuje, że się jakoś ogranicza czy męczy - schudła przez ten czas 12 kg! Co w jej wieku łatwe nie jest :)
Jasne, że jako dziecko nie miałam takiej świadomości, ale nie oszukujmy się - w pewnym momencie każdy wie, że od słodyczy i chipsów się tyje. Takie jedzenie (a także wszelkie tortille z majonezem, pizza, duże ilości makaronu) + brak ruchu powodują otyłość i - uwaga - osoby otyłe są tego świadome. Ta świadomość pojawia się już na poziomie podstawówki. Tylko - że to sprawia przyjemność. Niemiłymi konsekwencjami są jedynie: napiętnowanie społeczne, ewentualne problemy zdrowotne (które nie muszą ujawniać się w młodym wieku), słaba kondycja ("Zawsze dobiegam ostatnia do mety i pocę się bardzo") oraz niemożność kupienia fajnych ciuchów (często też niższa atrakcyjność fizyczna). To też kwestia nawyków, że sięgałam po czekoladę, a nie po orzechy czy owoce (które raczej "wmuszała we mnie" mama, bo sama z siebie jadłam rzadko). Czy obwiniam o to mamę? Może raz przemknęło mi coś takiego przez głowę, ale szczerze - po co? Czasu nie cofnę, mogę tylko wpływać na jej odżywianie teraz i na to, jak gotuje np. mojemu bratu raz na jakiś czas. Obwinianie tylko spowoduje zadręczanie się - a to również konstruktywne nie jest. W pewnym momencie to stał się mój problem i sama sobie z nim poradziłam - choć nadal nie wiem, czy na stałe, bo różnie życie może się potoczyć.
Czy myślę źle o osobach otyłych? Jedynie w kontekście "Nie chciałabym tak wyglądać" lub "Chciałabym tak beztrosko podchodzić do jedzenia, ale bez negatywnych konsekwencji". Ale nigdy nie myślę w kategoriach "Gruba beka pełna mleka", "Obrzydliwie zalany/zalana tłuszczem", "Fałdy wychodzą spod bluzki", itp... Sama tego doświadczyłam i NIGDY nie pozwolę na to, by ktoś więcej mnie obrażał lub w mojej obecności inne osoby. A tym bardziej, żebym ja stała w roli oprawcy, jakkolwiek w tym momencie brutalnie to zabrzmi (nie traktuj, proszę, tego personalnie - chciałabym uwrażliwić ludzi na odpowiedzialność za słowo, bo nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak olbrzymią ma moc :/).
Swoją drogą, dzięki za podsunięcie tematu - rozpiszę się w osobnym poście :)
*wzrokiem ;)
UsuńMasz rację może zwrot nie do końca trafiony ... Ale nie chodziło mi w nim o obrażanie kogokolwiek tylko bardziej o wyrażenie swojej frustracji do tych rodziców którzy nie starają się zmienić losu dzleci które właśnie będą miały potem problem z akceptacją w środowisku ... ma własnym przykładzie wiem choć aż tak przesadnie dużo nie wazylam jak to jest jak inni się śmieją ... moja własna ciotka mi zawsze od gimnazjum powtarzała że mam przestać tyle jeść bo nie chce przecież wyglądać jak moja matka ...
UsuńNie miałam zamiaru bynajmniej użytym określeniem stygmatyzowac otyłych ale zwrócić uwage na problem ... Ja do mojej mamy jak schudłam miałam pretensje że nie przykładała uwagi do jakości posiłków a najbardziej do tego że pozwalała mi jeść tyle słodyczy ... jak zaczęłam w liceum zdrowo się odżywiać to rodzina dopiero mi dopiekala a do ojca do dziś się nie odzywam ...
mówiąc w tych słowach chcialam wzbudzić w ludziach emocje związane z tym problemem bo żal mi tych dzieci które nie z przyczyn zdrowotnych czy genetycznych są otyle a z powodu podejścia ich najblizszego otoczenia do tego problemu ...
To już jest głębsza kwestia - kwestia wychowania. Często rodzice przyzwyczajają dziecko do słodkiego, potem ono się upomina - płacze, krzyczy i żeby rodzic miał spokój, to mu daje tego batona czy cokolwiek innego. Inni rodzice z kolei lubią rozpieszczać swoje pociechy i im dogadzać - z takiego założenia wychodziła moja mama, która sama doświadczyła głodu i powiedziała sobie, że jej dzieci głodować nie będą.
UsuńMnie rodzina ze strony ojca też zwracała uwagę na moją tuszę - w niezbyt przyjemny sposób.
Masz rację - problem jest istotny.
Zapomniałam dodać że bardzo przepraszam wszystkich którzy mogli poczuć się urazeni tymi nietrafionymi zwrotami. Nie miałam zamiaru nikogo obrazić :)
UsuńMyślę, że takie zaświadczenie nie byłoby wielkim wysiłkiem dla ćwiczącego. W końcu to nie chodzi tylko o anoreksję, ale wiele osób nie wie, że ma wady serca, czy cukrzycę, i nie wie, że nie powinni ćwiczyć tak jak chcieli. A jak lekarz zobaczy anorektyczkę to zaświadczenia nie da. Myślę, że to byłoby z korzyścią dla obu stron.
OdpowiedzUsuńWysiłek to by nie był, choć mogłoby być to utrudniające - w końcu wymaga to czasu, żeby pójść do lekarza i odstać swoje. Zwróciłaś też uwagę na ważne inne choroby.
UsuńAbsolutnie nie zgadzam się z pomysłem ograniczania ludziom - nawet tym chorym - dostępu do czegokolwiek. Idąc dalej Twoim tropem, alkoholikom nie powinno się sprzedawać alkoholu (jak to weryfikować? Nie każdy alkoholik to żul Miecio), palaczom papierosów, a mnie słodyczy. Jest demokracja, nie znośmy jej w imię czegoś, co dla nas jest dla drugiej osoby lepsze. Jeśli otyła osoba nadal chce wpieprzać fast food, jej wybór. Możemy rozmawiać i przekonywać, ale NIE WOLNO nam zakazywać. Etyka to rozmowa z tą anorektyczką na siłowni, a nie odmówienie jej wejścia. To drugie to bezprawie i chamstwo. A jeśli wymagasz od niej zaświadczeń, to wymagaj ich też od pozostałych osób.
OdpowiedzUsuńMasz rację, tylko jak porozmawiać z taką osobą, żeby przekonać ją, że sobie szkodzi? Na każdej siłowni musiałby być psycholog (pracujący, swoją drogą, także z bigorektykami...). I w każdym McDonaldzie. Oby chociaż moje wpisy coś pomogły :D
UsuńTo jest bardzo trudna kwestia, ale rozwiązanie nie leży na drodze zakazywania, bo godzi się w ludzką wolność. Oczywiście są przypadki, gdy wolność ograniczyć trzeba (morderca, zamachowiec etc.), ale nie w takiej.
Usuń