niedziela, 25 września 2016

Relacja z wypadu do Zakopanego oraz Popradu i haul spożywczy


Idąc Drogą pod Reglami :) Tak, to ja.
Zarzucę Was dzisiaj kilkoma zdjęciami z mojego spontanicznego wyjazdu z tatą w Tatry :) Decyzja została podjęta w przeciągu pół godziny - wraz z zaklepaniem noclegu - tydzień przed samym wyjazdem. Po prostu okazało się, że mamy środki, żeby gdzieś pojechać, a że dawno w Tatrach nie byłam - i marzyłam o tym, żeby przetestować moją kondycję ;) - wybór był oczywisty. Nie wiedziałam, czy tacie uda się wziąć urlop (dzięki Bogu udało), mama niestety nie miała takiej możliwości. Większa ekipa nie wchodziła w grę - mój brat także musiał pracować, a nie mamy żadnych znajomych, z którymi dobrze czulibyśmy się na górskich szlakach. Po górach najczęściej chodzę z tatą (mama ma problemy z kręgosłupem i od kilku lat w góry nie wychodzi - chyba że w doliny), mamy do siebie zaufanie, znamy swoje ograniczenia, tempo, możliwości. Chodzenie po górach to dla nas przyjemność, a nie rajd czy wyścigi - nie kierujemy się czasami podanymi na mapach czy oznakowaniach szlaków. Czasem idzie się szybciej, czasem wolniej i jest to całkowicie normalne. Poza tym, tacie najbardziej ufam przy schodzeniu - mam lęk wysokości (nie boję się przestrzeni, ale nagłego nachylenia stoków) i bardzo ostrożnie stawiam stopy na kamieniach, czasem potrzebuję silnej ręki taty, która mnie asekuruje i dodaje odwagi :)
Wyjechaliśmy w sobotę rano (o 6), bo do pokonania było 430 km (6 h jazdy). Zatrzymaliśmy się w Figusówce na ul. Oswalda Balzera 23a (polecam! Chociaż może nie powinnam, bo potem będę mieć problemy z zaklepaniem noclegu :P), skąd jest niedaleko do Kuźnic oraz Jaszczurówki. Na Krupówki w jedną stronę są 3 km. W okolicy naszej kwatery można było znaleźć liczne restauracje, sklepy, a także wyciąg narciarski na Nosal. W dniu przyjazdu było pochmurno i padało, temperatura wynosiła ok. 17 stopni. W trakcie jazdy czułam, że bierze mnie przeziębienie - w najgorszym możliwym momencie. Bałam się, że całkowicie się rozłożę, nie będę mogła wyjść na szlaki (pogoda zapowiadała się deszczowa, mglista i zimna) i tak skończy się ten wyjazd. W każdym razie, skoczyliśmy na Krupówki, gdzie zaopatrzyłam się w kalosze (moje trampki przemokły do cna), ciepłe, wełniane kapcie (bo swoich zapomniałam) oraz "zestaw reanimacyjny": wit. C 1000 mg, Theraflu ExtraGrip, Strepsils Intensive, cytrynę, imbir i spirytus kamforowy. Poszliśmy tam także na obiad - rozglądałam się za polecaną przez Anię restauracją "Dobra Kasza Nasza", ale dopiero w drodze powrotnej, już po posiłku, zauważyłam, że znajduje się na początku Krupówek. Dość spontanicznie (i niestety błędnie) poszliśmy na "Domowy obiad" do jadłodajni "Pychotka" (mniej więcej w połowie Krupówek, w głębi między budynkami), gdzie zamówiłam pomidorową oraz pierogi ruskie, a tata placek po zbójnicku. Z góry uprzedzam, że w restauracjach nie robiłam zdjęć, więc musicie polegać na moim opisie oraz opinii :) W każdym razie, pierogi zostały przy mnie wyciągnięte z zamrażarki i przetransportowane w podkoszulku do kuchni, zupa miała kolor czerwony, ale nie powiedziałabym, że było tam coś z pomidora. Tata otrzymał dwa ziemniaczane placki z gulaszem, posypane żółtym serem i jakimś majonezowo-keczupowym sosem oraz zestaw surówek, który przygarnęłam ja. Tata stwierdził, że gulasz był z barana (mięso było jak podeszwa i niezbyt przyjemnie pachniało), a potem czekała go długa posiadówka w toalecie. Surówki były okej - marchewki z jabłkiem nie da się zepsuć, buraczki słodko-kwaśne także były smaczne, ale ogórka zielonego nie tknęłam, bo był mocno rozmoknięty i po prostu się bałam ;) Nie był to najlepszy posiłek i ponownie tam nie zawitamy - Wam także odradzam. Zapłaciliśmy 35 zł.

Niedziela
Po śniadaniu (zjadłam owsiankę z miksu widocznego poniżej - płatki, zmielone orzechy, wiórki kokosowe, chia, jagody goji i trochę żurawiny - wraz z jabłkiem i jogurtem naturalnym - jadłam tak codziennie ;)),
poszliśmy do kościoła na Mszę, a następnie wyruszyliśmy nad Morskie Oko, ponieważ było mgliście i przelotnie padało. Pojechaliśmy do Palenicy Białczańskiej, gdzie zostawiliśmy auto i zaczęliśmy wędrówkę. W jedną stronę zajęło nam to 2 godziny i 15 minut (trochę korzystaliśmy ze skrótów - tata pokonał dwa, ja trzy, a jeden obydwoje pominęliśmy). Podczas spokojnej i monotonnej wędrówki słyszeliśmy w oddali ryk niedźwiedzia, co było niesamowitym przeżyciem :) Zatrzymaliśmy się także przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Martwiła nas nieco pogoda - było ok. 7 stopni Celsjusza, bardzo pochmurnie i wilgotno. Nie było za wiele widoków, jednak ceprów zanadto to nie zniechęcało ;) Pomimo przeziębienia i ropnego kataru, czułam się całkiem dobrze - mocno się spociłam (miałam na sobie kilka warstw ubrań, żeby nie zmarznąć), cały katar "wysmarkałam" i chyba to (wraz z lekami) mi pomogło. Jeśli chodzi o jedzenie na szlaku, to postawiłam na kanapki z pieczoną piersią kurczaka, sałatą i serkiem "Twój smak" z Piątnicy, a do "zagryzki" miałam ogórki kiszone mojej mamy oraz świeże pomidory. Miałam przy sobie także jabłko i banana oraz kawałek Urwisa Bananowego (tego ostatniego zjadłam), ale tak naprawdę uratował mnie termos z gorącą herbatą i imbirem.


Gdy dotarliśmy na miejsce, przez chwilę widzieliśmy Mięguszowieckie szczyty i trochę Morskiego Oka. Zaraz potem nadeszła gęsta mgła (jak mleko) i widoki się skończyły. Chwilę posiedzieliśmy, zregenerowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Szlak jest bardzo łatwy i przyjemny jak na początek - nie ma stromych podejść (prócz skrótów, z których nie trzeba korzystać) czy śliskich kamieni. W całości idzie się asfaltem. Jedynie długość (18 km w dwie strony) może trochę zniechęcać i wymagać kondycji, ale wszystko jest do zrobienia - kwestia tempa i siły umysłu :) Po marszu zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek i zadumę przy Wodogrzmotach Mickiewicza. 

Po dotarciu do Zakopanego, poszliśmy na obiad do restauracji niedaleko naszej kwatery - nazywa się "Marzanna" i serwuje domowe, świeże posiłki. Nie za wiele tam się znajdzie potraw, które byłyby uzdrowione, ale ważne, że wszystko było świeże i smaczne. Ponieważ nie mieli pierogów ruskich, zamówiłam (dość pochopnie) naleśniki z serem i śmietaną oraz pomidorową. Zupa była przepyszna, niewiele jej brakowało do tej mojej mamy :) Czuć było, że wywar sporządzony został na jarzynach, a zaprawiona była śmietaną. Naleśniki nie należały do dietetycznych dań - podsmażane (chyba) na maśle, nadziane białym serkiem z cukrem i polane obficie śmietaną (oczywiście - z cukrem)... Niemniej jednak wierzę, że takim szlakiem i tak na nie "zasłużyłam" :P Były naprawdę bardzo dobre, chociaż dla mnie za słodkie (i brakowało mi do niej surówki - marchewki z jabłkiem lub selera z rodzynkami :(). Tata zamówił kotleta z piersi kurczaka z ziemniakami i zestawem surówek. Wszystko mu bardzo smakowało, kotlet był świeżo usmażony, ale nie jak podeszwa ;) Zapłaciliśmy 33 zł.

Poniedziałek

Wilgotność wynosiła chyba 100%, było 10 stopni i bardzo mgliście. O wyjściu na szlak nie było mowy. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy na Słowację. Wymieniliśmy na Krupówkach pieniądze i pojechaliśmy do Popradu. Tam było sucho i bez mgieł, jednak nie wybraliśmy się na szlak, a na spacer po centrum (oraz sklepach :P). Upolowałam "kilka" dobroci (o czym w dalszej części wpisu), kupiłam prezent dla sąsiadów, mamy i kolegi taty, i wróciliśmy do Polski. Poszliśmy na obiad do restauracji "Dobra Kasza Nasza" (ul. Krupówki 50 F). Zamówiłam rosół z lanymi kluseczkami (za ok. 7,50 zł), herbatę z cytryną (5 zł) oraz kaszę jęczmienną z pomidorami, cebulką i koperkiem, a do tego sos czosnkowy i surówkę z białej kapusty z ogórkiem (20,50 lub 21,50 zł). Tata zamówił kwaśnicę (8,50 zł) oraz kaszę gryczaną z boczkiem, cebulką i suszoną śliwką, a do tego marchewka z jabłkiem i sos chrzanowy (także 20,50 zł). Zdjęć oczywiście nie mam, ale odsyłam do posta Ani. Tacie kwaśnica bardzo smakowała, mój rosół to nie było nic innego jak kostka rosołowa z marchewką i lanymi kluskami. Z sosów obydwoje zrezygnowaliśmy (mój był majonezowy i z takim sztucznym posmakiem czosnku - coś jak Heinz i inne takie ;)), ale z kasz i surówek byliśmy baaaardzo zadowoleni - kasze były gorące, idealnie doprawione, nie za słone, nie "przetłuszczone". Lokal miał przemiłą obsługę i atmosferę :)

Wtorek
Dzień zero, bowiem zdecydowaliśmy się wejść na Halę Gąsienicową (1514 m n.p.m.) oraz Czarny Staw Gąsienicowy (1620 m n.p.m.). Wiem, wiem, dla wielu to "niskie" cele i nic spektakularnego, ale były to pierwsze szlaki tak wysokie w moim życiu :) Wybraliśmy wariant przez Boczań, o którym czytałam, że jest nieco bardziej umiarkowany jeśli chodzi o stromość podejścia w porównaniu z tym przez Dolinę Jaworzynki. Rano było troszkę pochmurno oraz mgliście - po poprzednim dniu także mokro, ale nie padało. Wychodząc na szlak spodziewałam się ślizgawki, wody i błota - tak też właśnie było, ale w okolicy Boczania zaczęło się wypogadzać, a zza drzew ujrzeliśmy promienie słońca, niebieskie niebo oraz zieloną halę Kalatówki :) Pokrzepieni tym widokiem, szliśmy dalej, a gdy osiągnęliśmy Skupniów Upłaz (który ku naszemu zdziwieniu nie okazał się płaski :D), naszym oczom ukazała się przepiękna panorama. Sami zobaczcie na zdjęciach - coś niebywałego, zapierającego dech w piersiach. Zatrzymaliśmy się na przerwę - tata zjadł śniadanie, a ja nie mogłam się napatrzeć na Nosal i okoliczne szczyty.


Kolejnym przystankiem była Przełęcz między Kopami (1490 m n.p.m.), gdzie szlak niebieski (przez Boczań) spotyka się z żółtym (przez Dolinę Jaworzynki). Zjedliśmy i poszliśmy dalej. Musieliśmy się wspiąć troszkę wyżej, a potem czekała nas droga w dół na Halę wśród kosodrzewiny. Idąc do Murowańca, dostrzegłam orła, który krążył nad okolicznymi szczytami. Majestatycznego, szybował w poszukiwaniu swojej ofiary (jak to drapieżnik). Zaczęło się chmurzyć. Do schroniska dotarłam cała mokra (na szczęście tylko od potu :D), znowu zjedliśmy (wydaje się, jakbyśmy robili to co chwilę :D), uzupełniłam termos gorącą wodą (świetny pomysł TOPRu - pierwszy raz z tego skorzystałam, wcześniej nie miałam pojęcia, że istnieje taka możliwość; może dlatego, że chodziłam latem, gdy było ciepło ;)) - niestety moja butelka z wodą była tak zimna, że nie mogłam z niej pić, bo rozwaliłabym sobie gardło. Po odpoczynku poszliśmy nad Czarny Staw Gąsienicowy. Szlak wznosił się umiarkowanie, wśród kosodrzewiny, ale w drugiej połowie stał się bardziej stromy, głazy większe i mniej stabilne, a z jednej strony była otwarta przestrzeń. Idące wycieczki szkolne (chmara!) nie ułatwiały wędrówki w (jak dla mnie) trudnych warunkach jeśli chodzi o stabilne podłoże - zwłaszcza, że większość szła z telefonami umieszczonymi na "selfie sticks" i narzekała, że nie ma Internetu. Gdy osiągnęliśmy Czarny Staw Gąsienicowy, mieliśmy kilka chwil na zrobienie zdjęć, a następnie naszła tak gęsta mgła, że wydawało się, że stoimy nad brzegiem bezkresnego oceanu - pomimo otoczenia stawu szczytami Orlej Perci ;) Stamtąd można już było iść tylko na Zawrat lub Karb. 

My zawróciliśmy. Zmęczenie w nogach dawało o sobie znać (nie takie kondycyjne, ale głębokie, mięśni). Droga powrotna zajęła nam dłużej niż przewidziały drogowskazy TPNu - głównie za moją sprawą, bowiem dla mnie schodzenie jest o wiele cięższe niż wchodzenie (mam lęk przed spadkami terenu i idę wtedy wolno, ostrożnie stawiając stopy, by się nie poślizgnąć). Chyba najcięższy był odcinek pod sam koniec, ostatnie 15 minut (od momentu złączenia się naszego szlaku z zielonym, który szedł z Nosalowej Przełęczy) - było dość stromo, wiele mokrych, śliskich i błotnistych kamieni, a mięśnie i stopy dawały o sobie znać. Ale dotarliśmy bezpiecznie do Kuźnic, skąd busem podjechaliśmy do ronda (gdzie zbiegały się ulice Droga do Olczy, Karłowicza i Oswalda Balzera) i poszliśmy na obiad - ponownie do "Marzanny". Znowu wzięłam zupę pomidorową, racząc się także pierogami ruskimi i zestawem surówek, a tata - wielkim schabowym z ziemniakami oraz także surówkami :) Wszystko było bardzo pyszne. Po powrocie do pokoju i ogarnięciu się, pojechaliśmy do centrum Zakopanego i wjechaliśmy kolejką na Gubałówkę, by pocieszyć oczy widokiem zachmurzonych szczytów.
Droga powrotna - Przełęcz między Kopami i ciepła herbata z imbirem, która nie raz ratowała mnie z opresji (i zimna :P)
Środa
Po dość forsownym wysiłku dnia poprzedniego (na skurcze łydek pomogła gorzka czekolada 86%, banany, sok pomidorowy oraz maść :D), postanowiliśmy, że przejdziemy się po dolinach. Ponieważ popadywało, wybraliśmy Kościeliską oraz Strążyską. To nie był mój dzień - humor "Nic mi się nie chce", intensywny ból głowy (tabletka Apapu, kupiona w schronisku za 2 zł pomogła) i deszcz sprawiły, że chciałam jak najszybciej zakończyć wędrówkę i nie umiałam cieszyć się górami. Ale po osiągnięciu schroniska na Hali "Ornak" wszystko ustało - tym bardziej, że usłyszeliśmy ponownie ryk niedźwiedzia :) 
Dolina Kościeliska


Zdjęcie niewyraźne ;) Właśnie tak ratuje się ból głowy - ciepłą herbatą z cytryną w schronisku, do tego Apap i można iść dalej ;)
Dolina Strążyska
Choć chmury przesłaniały widoki, spokój, jaki panował w dolinie udzielił się także i nam. Było dość wcześnie, więc jeszcze nie zmąciły go liczne wycieczki, które napotkaliśmy w drodze powrotnej. Kupiliśmy w bacówce po małym, wędzonym oscypku - jeszcze ciepłym, rozpływał się w ustach :) I po dotarciu na parking, pojechaliśmy pod skocznię narciarską w Zakopanem. Stamtąd, Drogą pod Reglami, udaliśmy się do Doliny Strążyskiej. Nogi dawały mi się we znaki - w sumie zrobiliśmy 26 km pieszo. Znowu dopadł nas deszcz, a piękny Giewont przesłoniły chmury. 

Owce przy Drodze pod Reglami
Po powrocie do samochodu pojechaliśmy na Krupówki, gdzie poszliśmy na obiad do "Dobrej Kaszy Naszej" - zamówiłam to samo, co Ania we wspomnianym wpisie (kaszę jęczmienną z kukurydzą i brokułami, ale surówkę z selera z rodzynkami), a tata kwaśnicę. Nie zawiedliśmy się i było naprawdę pysznie :) 
To już był koniec naszego pobytu w Zakopanem. Temperatura z każdym dniem spadała i we czwartek rano był tylko 1 stopień Celsjusza, a na dachach leżał śnieg. Kupiliśmy rano oscypki na Krupówkach i wróciliśmy do domu - bardzo usatysfakcjonowani i z apetytem na więcej wędrówek :) Mamy zamiar wrócić tam w lipcu, kiedy pogoda będzie łaskawsza jeśli chodzi o piesze górskie wyprawy.

Nie sądziłam, że takim problemem może być znalezienie dobrego pieczywa - większość chlebów to były pszenne białe buły z karmelem, udające żytnie chleby. Ale mój tata znalazł "Sklep cynamonowy" na ul. Droga do Olczy, gdzie można było znaleźć naprawdę pyszne pieczywo na zakwasie :) Oprócz tego, batony Lifebar (po 5,50 zł/sztuka), czekoladę mleczną Wawel bez cukru, czekolady gorzkie oraz kokosową Surovital (gorzkie - 9,50 zł/sztuka, kokosowa - 8,50 zł/sztuka) oraz z tej samej firmy bakalie (rodzynki kosztowały 4,50 zł! a orzechy w okolicy 8-10 zł; były dużo tańsze niż te, które kupowałam w Carrefour). Oprócz tego widziałam brazyle i migdały w kokosowej czekoladzie Surovital w białym pudełku - ale ich nie kupiłam, bo cena (18-19 zł) była zbyt wysoka. Widziałam także mleka roślinne firmy Natumi za 8-10 zł/litr oraz jogurty Sojade i produkty bezglutenowe. Zachwycił mnie także szeroki asortyment herbat, które kosztowały od 3,50 do 5,50 zł za paczuszkę.
Ja zdecydowałam się kupić czarną herbatę z wanilią, czarną herbatę "jagodowa polana" (z jagodami, jeżynami i liśćmi malin - obłęd!) oraz zieloną sencha z ananasem i wanilią, a także kokosowego Lifebar'a i czekoladę kokosową od Surovital :) Kupiłam także owocowe chrupki kukurydziane od Sante - Jazzy bites - w wersji truskawkowej i bananowej.

Natomiast na Słowacji zaszalałam...
W sklepie ze zdrową żywnością kupiłam batony beond (2 euro/sztuka) - kakaowy i kwaśną wiśnię. W Tesco, oprócz Studentskich, których nie ma na zdjęciu (prezenty dla sąsiadów i znajomych :)), kupiłam 50-gramową mleczną czekoladę Orion bez cukru (za 99 centów) i VeggieProtein (niewiele ponad euro). W DMie dorwałam RawEnergy w wersji z kawą i nerkowcami oraz sezamka z syropem z agawy, siemieniem lnianym i cukrem trzcinowym, a także daktylowy krążek z pekanami i kokosem oraz kakaowy vivo bar. W zwykłym spożywczaku kupiłam gorzką czekoladę 86% oraz mieszankę herbatek owocowych Pickwick. W innym sklepie ekologicznym kupiłam batona proteinowego (granatowy pod vivo bar) oraz jakiegoś pralinowego, jeden prezent oraz Raw Energy w wersji z nerkowcami i morelami (za 1 euro i 8 centów!!! Tylko jedna sztuka była :(). W eko sklepach widziałam także czekolady Vivani oraz Zotter Laboco 100%. Słowacy mają także wiele słodyczy z fruktozą, ale rzadko sięgam po takowe, więc się w nie nie zapatrzyłam. No, z głodu nie zginę, mam co jeść do końca roku :D

Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tak obszerną relacją. Jeśli macie do polecenia jakieś konkretne miejsca w Zakopanem, fajne miejscowości na Słowacji lub piękne szlaki - piszcie koniecznie w komentarzach, Wasze sugestie przydadzą mi się na przyszły rok :)

37 komentarzy:

  1. Bardzo cieszę się z tego, że udało Ci się pojechać. Mam też nadzieję, ze za rok uda się to całej Waszej rodzinie - z mamcią nie musicie szarżować bo zdrówko jest najważniejsze ale dobrze jest zmienić klimat, poodychać innym powietrzem a te górskie jest wspaniałe ;)
    Co do jedzenia na Krupówkach to współczuję :( Wiem coczuliście - ja z bratem tam się zatrułam... Brat rzygał jak kot a ja dostałam biegunki, bolał mnie żołądek... i to żeby tylko przez jeden dzień - nas męczyło z 2-3 dni ;/ Trzeba uważać... A "Dobra Kasza Nasza" cieszy się dobrą opinią, ma dobrą renomę, więc nie dziwię się, że się nie zawiedliscie (chociaż sama tam nie jadłam bo nic o tym miejscu nie wiedziałam;/)
    Piszesz o nalesnikach... :D Wiesz tam tyle spaliłas chodząc po górach, ze taki zastrzyk energii i cukru to rzeczywiscie był Ci potrzebny :) Poza tym w górach jest chłodno a cukier jednak trochę rozgrzewa :D

    Widoki wspaniałe. Ciesze się, ze udało się Wam tyle zobaczyć, podziwiać, zdobywać szlaki... zdobyć Twój wymarzony szlak ;) To ogromna satysfakcja, radość.. taki motor napędowy i motywacja by dawać z siebie jeszcze wiecej i więcej... pokonywać coraz to nowsze przeszkody ;) Góry są potężne i majestatyczne ale w tym tkwi ich piękno ;)

    Widzę, że zakupy udane :) Rodzynki Surovital po 4,50zł? W internecie widziałam je po 7-10zł (u mnie w Tesco nie ma wiec nie wiem jak z ceną). Cieszę się, ze udało Ci się dorwać te batoniki Raw Energy - jestem ciekawa Twojej opini i tego jak je ocenisz ;) Ciekawią mnie również batoniki Vio Bar oraz Beond - kakao i wiśnia... idelane smaki :D To również na bazie daktyli? ;)

    I nie zanudziłaś mnie - przeczytałam wszystko z przyjemnością ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, to też mieliście przygody z tym jedzeniem... Niestety w wielu miejscach żerują na turystach... Dobrze, że znalazłam te dwa lokale, gdzie naprawdę było dobre i świeże jedzenie :)

      Tak, te batoniki również są daktylowe :D W jednym ze sklepów ekologicznych w centrum handlowym w Popradzie było ich całe zatrzęsienie :D W sumie i tak sporo na to wszystko wydałam, ale mam nadzieję, że będzie warto :)

      Cieszę się, że relacja Ci się podobała!

      Usuń
    2. Mieliśmy ;/ A brat to nawet dwa razy bo potem gdzieś zjadł placki ziemniaczane i miał to samo ;/ Chyba były smażone na starym oleju ;/ A co do lokali to jest jeszcze jeden o którym pisałam Ci w e-mailu :)

      Tego wiśniowego chyba w Polsce nie ma :) Szukałam w internecie i nie znalazłam :P

      A relacja jest wspaniała ;) Odwaliłaś kawał porządnej roboty - widać ile pracy włożyłaś w ten post a czytajac go miałam wrażenie jakbym czytała przewodnik.. lepiej - jakbym z Tobą zwiedzała góry, zdobywała szczyty :)

      Usuń
    3. Tak, pamiętałam o tej stołówce, ale nie udało nam się tam zawitać :)

      Ojej, dziękuję za miłe słowa <3

      Usuń
  2. Mnie nie zanudziłaś - przeczytałam wszystko dokładnie, bo uwielbiam góry i czytać o przygodach zaprzyjaźnionych blogerek ;) Napisanie tak długiej notki na pewno nie było łatwe, ale będziesz miała pamiątkę ;)
    Widać, że wyjazd Ci się udał. Zakopane ma cudowny klimat, nawet gdy jest chłodno i deszczowo ;) W większości z tych miejsc byłam, więc tym bardziej fajnie popatrzeć na zdjęcia. No i cieszę się, że Dobra Kasza Cię nie zawiodła ;) A co do chleba to pamiętam, że kupowałam taki chleb na kromki - były różne rodzaje w jednej z piekarni na Krupówkach, ale nazwy nie pamiętam :/ Wydaje mi się, że jakoś 1 lub 2 przecznice przed McDonaldem... Chleb był ciężki i widać, że taki prawdziwy...

    A zakupy świetne - nawet mam jeszcze tą czekoladę Orion z mojego ostatniego wyjazdu :D Ale i tak te batoniki i czekolada Cocoa najbardziej przyciągnęły mój wzrok ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, napisanie trochę mi czasu zajęło - bardzo się cieszę, że Ci się podobało :)

      Chyba kojarzę tę piekarnię - ona jest w okolicy pijalni czekolady Wawel czy czegoś takiego. Ale na Krupówki zawsze docieraliśmy popołudniu, więc jak raz tam chcieliśmy właśnie chleb kupić, to nic już nie było. Ale następnym razem spróbujemy :)

      Będą testy! :D

      Usuń
    2. Tak, jest obok pijalnia czeko, ale nie Wedel ? :)
      No właśnie też czasem miałam problem, bo po południu już nic nie było, więc kupowałam gdy udało mi się tam dotrzeć przed wyjściem w góry :)

      Usuń
    3. A bardzo możliwe, że Wedel :D Jak rano we czwartek z tatą wyjeżdżałam i zajechałam na Krupówki, żeby kupić do domu oscypki, to widziałam, że faktycznie fajne są te chleby tam - ale już kupiliśmy świeżutkie w tym Sklepie Cynamonowym :)

      Usuń
  3. Jejku,nie zanudziłabyś bo post mi sie mega podobał i z przyjemnością przeczytałam cały dokładnie :D Mieliście święta wyprawę i narobiłas mi smaka na ,,Dobra Kasza Nasza,, szkoda tylko ze w innych miejsca było słabo ;p
    A z zakupami to zazdroszczę,mega!Szczegolnie tych Raw Enerdgy! :Dd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobał! Wiem też, że "Dobra Kasza Nasza" jest w Krakowie, więc jeśli nie będziesz w Zakopanem, to może tam Ci się uda skoczyć - naprawdę polecam :)

      Usuń
  4. Dla mnie najpiękniejszym miejscem w Tatrach jest Dolina Pięciu Stawów. Polecam! Jednak w takiej mgle chyba bym się nie odważyła po górach chodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planujemy w przyszłym roku tam dojść przez Dolinę Roztoki - w tym roku warunki kompletnie na to nie pozwalały :(

      Usuń
  5. Polecam się wybrać chociaż raz :) Nie zawsze trzeba wchodzić na jakieś szczyty typu Giewont czy Kasprowy - można pójść "w dolinkę", jak mój tata mawia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach te góry... <3 Pamiętam jak sama wędrowałam kilkanaście dni, w plecaku miałam cały prowiant (nie można tego było nazwać zdrowym jedzeniem :D) i spałam byle gdzie. Teraz niestety już nie mogę chodzić po górach, ale przyjemnie je było odwiedzić czytając Twój post :) A spontaniczne wyjazdy zawsze są najlepsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że post się podobał i zazdroszczę takich górskich wypraw :) Kiedyś czytałam wiele relacji, jak ludzie z całym majątkiem na plecach chodzili od schroniska do schroniska :D

      Usuń
  7. Super wyjazd! Zazdroszczę, mam nadzieję, że i ja kiedyś znajdę się w górach :)
    Pyszne smakołyki kupiłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super wyjazd, jednak ja wolę morze :)

    Te chrupki to na taką przekąskę, czy moze jesz z hummusem jak niektórzy? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nad polskim morzem także byłam w tym roku - 3 dni, pierwszy raz w życiu (Gdańsk i Sopot) :)

      Te chrupki kupiłam pierwszy raz i ponieważ są owocowe, to raczej będę je same chrupać - do słonego hummusu mi nie pasują, chyba że zrobiłabym pastę na słodko, np. z tahini i miodem :) Albo z masłem orzechowym. Jeszcze nad tym nie myślałam :)

      Usuń
  9. Uwielbiam góry i w ostatnich latach kierowałam się właśnie w te rejony :)
    Obkupiłaś się w masę pyszności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Także je kocham, ale dawno już tam nie byłam :) Albo nie jeździłam nigdzie, albo jechałam za granicę :)

      Usuń
  10. Widzę, że tatusiowie są miłośnikami gór i placków po zbójnicku :D Podziwiam Cię, że mimo przeziębienia wyruszyłaś w szlak! Niektórzy poddaliby się już na starcie. Spacer po centrum Popradu to świetny sposób na urozmaicenie górskiej wycieczki, muszę tam kiedyś zajrzeć :) Schodzenie jest o wiele trudniejsze niż wchodzenie, a gdy jest jeszcze ślisko to poziom bezpieczeństwa spada do minimum. Rzeczywiście, z głodu nie zginiesz! ^^ Ciekawi mnie jak smakuje ten kakaowy baton vivo bar, będzie recenzja? :D

    A byłaś na Giewoncie? Tak się zastanawiam teraz jakie miejsce mogłabym polecić dla miłośniczki gór! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, gdyby tata miał wybierać między morzem a górami, bez wahania wybrałby góry :D Ale po tym wyjeździe zraził się do placków :P Choć te mamy z gulaszem uwielbia.
      Mama dodała mi otuchy i powiedziała, żebym się nie poddawała chorobie. Stwierdziłam, że wybiorę mało forsowny szlak na początek, gdzie jest także schronisko i ewentualna możliwość zjechania dorożką (czego nie popieram i bardzo mi szkoda tych koni - dzięki Bogu czułam się dobrze, więc zeszłam samodzielnie), gdybym czuła się fatalnie.

      Oczywiście, recenzja vivo bar się ukaże, ale dopiero za jakiś czas, jak się do niego dokopię :D

      Na Giewoncie nie byłam, ale planuję właśnie wejść z tatą w przyszłym roku :) Myśleliśmy jeszcze o Dolinie Pięciu Stawów przez Dolinę Roztoki.

      Usuń
    2. Ja z tatem po wyjeździe w góry także zraziliśmy się do placków po zbójnicku, bo oboje się zatruliśmy :p
      Warto mieć właśnie takie koło ratunkowe. Także nie mogę patrzeć na te biedne konie, ale cóż dla jednych liczy się wygoda, dla drugich biznes (ktoś na tym przecież zarabia). Mam nadzieję, że kiedyś wymyślą zamiennik takich dorożek w górach.

      To świetnie! Będę czekać ;D

      Giewont polecam, ale wyłącznie w pogodę! Chyba wspominałam Tobie, że szłam z tatą w deszczu i naprawdę dobrze się szło, ale już przy krzyżu trzeba trzymać się łańcuchów, nieco napracować się przy tym wspinaniu, bo jest trochę stromo, a wiadomo, że śliskie skały są najgorsze. Dolina Pięciu Stawów też mnie korci ;)

      Usuń
    3. Kiedyś próbowali z meleksami, ale coś im nie wyszło. Uważam, że jakieś meleksy/samochody na prąd byłyby lepszą opcją. A wjazd dorożką kosztuje 50 zł/osoba, na wóz idzie ok. 12 osób - i już wiadomo, ile zarabia na jednym wjeździe. Ponoć konie są zmieniane (mają jeden wjazd i zjazd), ale nie wiem, czy ktoś tego pilnuje...

      Właśnie dlatego następnym razem jedziemy z tatą w lipcu - wtedy zazwyczaj jest najlepsza pogoda :) Wiemy, że jest tam taki odcinek, gdzie się wspina człowiek po skałach i na pewno jest tam niebezpiecznie, jak jest mokro - ja bym wtedy odpuściła, więc szacunek dla Was :)

      Usuń
  11. Jejku, jak ja dawno nie byłam w Zakopanem. Nad Morskie Oko też bym się z chęcią wybrała, nawet pomimo mgły. Widoki są niezapomniane. No i nawet owieczki udało się zobaczyć. Nasze Zakopane ma niesamowity klimat, który ciężko znaleźć gdzieś indziej na świecie.
    Słyszałam też o "Dobrej Kaszy Naszej" i z chęcią bym się tam wybrała przy okazji. Zakupy - zwłaszcza te słowackie bardzo mi się podobają. Z chęcią bym skusiła się na na Tycinkę :) No i ze Słowacji obowiązkowo przywożę Studenckie ;) Fajnie, że wyjazd tak udany. Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się i choć jest jednym z najbardziej popularnych miejsc w Polsce, to dalej można tam znaleźć tego góralskiego ducha :)
      "Dobra Kasza Nasza" jest w Krakowie, więc może będziesz miała okazję się wybrać - bardzo polecam :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  12. Byłam tam! I zna większość tych widoków :) Bardzo cieszę się, że wypad się udał. Kocham góry i bardzo ubolewam nad tym, że w tym roku nie mogłam tam być ;( Ja jeżdżę tam głównie na jazdy konne, ale oczywiście łażenie po górach to najlepsze lekarstwo na stres <3 Zakupy super! Mam nadzieję, że te raw energy będą Ci smakować, bo zdradzę Ci, że dla mnie są pyyyycha :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało Ci się odwiedzić te miejsca, bo są naprawdę piękne :) Wierzę, że w przyszłym roku uda Ci się wyskoczyć w góry.
      Mmmm, nie mogę się doczekać degustacji!!! :D

      Usuń
  13. Ja również podróżuje z tatą i mamy to samo - znamy swoje możliwości itd. :) widzę, za nasi ojcowie to świetni kompanii do górskich wycieczek :)
    Bardzo fajna i szczegółowa relacja. Nie mogłam się oderwać od czytania :) współczuję tego przeziębienia, bo to naprawdę nie ułatwia cieszenia się z takiej wycieczki. Piękne miejsca odwiedziłas i spedzilas super czas. Ja mam w góry ok.3 h. Pogoda Was nie rozpieszczala - szkoda, bo pewnie byłoby jeszcze więcej widać :)
    Ja zazwyczaj jestem zaladowana suchym prowiantem, bo boję się jeść w knajpach. Chociaż często brakuje mi prawdziwego i ciepłego obiadu. Na Słowacji byłam w jednym sklepie, ale było tam bardzo drogo i nic nie kupiłam.
    Na pewno za rok zwiedzisz jeszcze więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo i cieszę się, że podobał Ci się mój wpis :) Przeziębienie było dokuczliwe, ale dzięki Bogu najcięższe objawy szybko minęły. Nadal mnie troszkę trzyma katar i delikatny kaszel, ale czuję się dobrze :)
      Miałam jakiś czas temu lęk przed jedzeniem w knajpach i w sumie nadal nie wiadomo, na co się trafi - ale mam sprawdzone miejsca, więc chyba na razie nie będę z tym eksperymentować :) Mimo wszystko uważam, że raz dziennie coś ciepłego powinno się zjeść - chyba że jest upał :P
      Słowacja mocno podrożała, to fakt... W Czechach jest ponoć taniej, bo mają korony, a nie euro :)

      Usuń
  14. Bardzo ciekawy wpis! Dawno nie byłam w górach, już dobrych parę lat, i aż zatęskniłam :) Polska jest pięknym krajem, mamy tyle miejsc do zobaczenia, tyle krajobrazów, natury. Super, że tak świetnie spędziłaś czas :)
    A zakupy jak widać udane, aż zazdroszczę! Teraz będę wyczekiwać na recenzje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Mam nadzieję, że oprócz europejskich wojaży (i tego ostatniego wypadu w Góry Stołowe) znajdziesz w przyszłym roku czas, żeby odwiedzić Tatry :)

      Usuń
  15. Zazdrościmy takiego spontanicznego wypadu z tatą :) Nasi rodzice każdy wyjazd muszą mieć "zaplanowany" kilka dni przed a i tak nigdy nie mamy pewności czy nie zmienią zdania :/
    Słoik z owsianką zacnie się prezentuje! W ogóle to narobiłaś nam ochoty na pomidorową... taką ze śmietaną zawsze robiła tylko nasza najstarsza babcia więc jej smak jest niezapomniany :)
    Oczywiście też nie darowałybyśmy sobie zakupów w eko sklepach i w ogóle słodyczy ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie pomidorowa kojarzy się właśnie z wakacjami w Zakopanem, ale i tak najlepszą robi moja mama - spróbujcie pokombinować, może powtórzycie ten smak :)

      Usuń
  16. W Tatry jeździmy parę razy w roku i znamy je jak własną kieszeń. Super, że wyjazd się udał pomimo pogody ;) Aa jesteś pewna, że był to ryk niedźwiedzia? O tej porze rykowisko mają jelenie i często ludzie je mylą i się boją, że to jednak miś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo zazdroszczę możliwości tak częstego chodzenia po Tatrach :)
      Słaba jestem jeśli chodzi o odgłosy natury - wydaje mi się, że na Hali Ornak to prawdopodobnie były jelenie, ale nad Morskim Okiem bardziej skłaniałabym się ku niedźwiedziom :P

      Usuń