piątek, 8 lipca 2016

Superfoods studenta, czyli naturalne produkty, których używam ze względu na ich prozdrowotne działanie

Nie podążam za nowościami i nie szaleję ze stosowaniem suplementów oraz superfoods. Wierzę, że dobrze zbilansowana dieta (o mojej już wkrótce), różnorodna, oparta na naturalnych składnikach, jest w stanie dostarczyć wszystkich niezbędnych składników organizmowi. Jest kilka perełek, które stosuję ze względu na właściwości odżywcze i prozdrowotne, a także wzmacniające. Ogromna część to produkty wspierające odporność, trawienie (błonnik), a także przeciwstresowe i wspomagające procesy myślowe. Ponieważ mój budżet jest ograniczony (najdroższa z poniższych rzeczy to olej z czarnuszki egipskiej, ale kupiłam go ze względu na mój stan zdrowia), nie znajdziecie u mnie nasion chia, spiruliny, chlorelli, młodego jęczmienia i innych takich rewelacji. Muszę też zaznaczyć, że jeżeli na co dzień jemy źle, a stosujemy superfoods, oczekując od nich uzdrowienia - to nie tędy droga. Szkoda pieniędzy. Podstawą jest dieta, wspomagana ewentualnymi suplementami/superfoods w zależności od niedoborów i kondycji naszego organizmu.
Nie smęcąc dłużej - zapraszam na przegląd! :)
  • Siemię lniane mielone (odtłuszczone) - stosuję ze względu na błonnik, który daje uczucie sytości oraz rewelacyjnie reguluje pracę jelit. Jest to także dobry dodatek tłuszczowy (chociaż to odtłuszczone ma go znacznie mniej). Mieszam z jogurtem naturalnym lub owsianką, bardzo często zagęszczam nim sosy.
  • Olej z czarnuszki egipskiej - brak mi niestety systematyczności w jego stosowaniu. Spożywam na czczo łyżeczkę (5 ml - plastikowa) i od razu połykam. Stosuję w celu wzmocnienia odporności, produkcji białych krwinek oraz przywrócenia równowagi w moim organizmie (odsyłam do posta o skutkach diety ubogokalorycznej).
  • Olej lniany (tłoczony na zimno) - akurat mi się skończył :) Używam do sałatek i potraw, których nie poddaję obróbce termicznej. Duża dawka omega-3 oraz lignanów, regulujących działanie układu hormonalnego.
  • Orzechy włoskie - są w mojej kuchni również ze względu na kwasy omega-3 oraz nienasycone kwasy tłuszczowe. Często lądują w mojej owsiance, zwłaszcza w okresie wzmożonego wysiłku umysłowego (sesja, nauka), a zdrowe tłuszcze wspomagają działanie układu nerwowego oraz obniżają IG potraw.


  • Suszone śliwki/morele  - źródło błonnika oraz słodkości ;) Gdy mam problemy z żołądkiem lub jelitami, spożywam je w większej ilości i świetnie wspomagają mój układ trawienny. Spożywam same lub z owsianką.
  • Cytryna - codziennie piję wodę z sokiem z cytryny, przed śniadaniem i olejem z czarnuszki. Źródło wit. C, przyspiesza perystaltykę jelit, oczyszcza je, pobudza do pracy i przygotowuje do śniadania. Mój brzuch czuje się lżej, pozbawia się resztek i jest gotowy do strawienia nowego posiłku.
  • Jogurt naturalny (opcjonalnie kefir) - jem codziennie z owocami, płatkami zbożowymi, otrębami, orzechami lub pestkami. Stosuję ze względu na zawartość wapnia i probiotycznych bakterii, wspierających układ trawienny. Zabielam nim sosy i zupy, czasem dodaję do sałatek lub surówek.
  • Miód - gości u mnie głównie zimą (piję wodę z łyżeczką miodu, odstane przez noc wraz z imbirem; rano dodaję sok z cytryny), dla wzmocnienia odporności. Latem dosładzam nim koktajle, które składają się z mało słodkich owoców i zieleniny. Ma działanie przeciwwirusowe, przeciwbakteryjne, wspomagające perystaltykę jelit i układ immunologiczny.
  • Natka pietruszki - skarbnica minerałów i witamin (zwłaszcza C i A). Odtruwa i oczyszcza organizm, wzmacnia odporność. Rewelacyjnie wspomaga walkę z przeziębieniem.
  • Imbir (korzeń)  - napar z imbiru piję zimą jako napój rozgrzewający i wzmacniający. Wiem, że niektórzy piją z jego dodatkiem lemoniadę latem - dla mnie jest za bardzo rozgrzewającą rośliną, więc w upał mój organizm musiałaby się zmuszać do jego wypicia. Bardzo dobrze wspomaga układ odpornościowy, działa przeciwwirusowo i przeciwbakteryjnie oraz wspomaga metabolizm. Dodaję go także do koktajli z warzyw korzeniowych, które stosuję dla wzmocnienia odporności, gdy łapie mnie przeziębienie.
  • Awokado - jest pyszne ;) Zawiera kwasy Omega-3, Omega-6 i Omega-9, dzięki czemu nawilża skórę od środka, poprawia jej elastyczność.
  • Czosnek - stosuję cały rok i przez to często go ode mnie czuć :P Do sałatek, mięs, obiadu... W większej ilości idzie u mnie, gdy łapie mnie przeziębienie. Znowuż, ma działanie antybakteryjne i antywirusowe.


  • Kakao/ziarno kakaowca - szczególnie dużo spożywam w okresie sesji, stresu, wysiłku umysłowego (mój organizm sam się go domaga - czy to w formie gorzkiej czekolady, czy jako napój do picia/dodatku do owsianki), a to ze względu na zawartość magnezu i tłuszczu. Magnez wpływa zbawiennie na układ nerwowy (należy jednak pamiętać, że przyswaja się w towarzystwie wit. B6 - ja ją suplementuję osobno, ze względu na zalecenie lekarzy).
  • Majeranek - dodaję go do mięs, sosów i sałatek. Bardzo dobrze wpływa na przemianę materii, przyspieszając ją i regulując
  • Kurkuma - dodaję do potraw indyjskich i sałatek, a gdy rozbiera mnie przeziębienie - dodaję do naparu z imbiru. Ponownie, ma działanie rozgrzewające i wzmacniające odporność.


  • Pestki dyni - źródło cynku (a poza tym, bardzo mi smakują ;)). Cynk świetnie wzmacnia odporność i pomaga regenerować się skórze oraz walczyć ze zmianami trądzikowymi. Zauważyłam, że gdy walczyłam z pokrzywką słoneczną, miałam na niego wzmożoną ochotę - organizm sam się domagał, czego mu brakuje. Jako iż mam wypryski i wypadają mi włosy - cynk jest u mnie niezbędny. Dodatkowo pestki dyni zwalczają pasożyty i działają prewencyjnie - mam kota i psa, i choć przestrzegam zasad higieny, to nigdy nic nie wiadomo ;) Robiąc ostatnio badania, testy na pasożyty wyszły negatywnie, więc coś w tym jest ;) Dodaję do sałatek lub gdy wypiekam chleb.
  • Pestki słonecznika - tanie (w porównaniu z orzechami) źródło tłuszczu i... wit. E, której brakuje w mojej diecie. Samego w sobie nie lubię chrupać, ale dodaję do owsianki, sałatek i robię z nim pesto.
  • Otręby - dosypuję je do owsianek, jogurtów i koktajli, żeby uregulować IG potraw i jako źródło błonnika.
  • Jarmuż - pojawia się w mojej lodówce, gdy rozbiera mnie przeziębienie. Miksuję z nim koktajle i robię sałatki. Również posiada wiele witamin - A, K, z grupy B oraz C, a także minerały - wapń, żelazo i potas. Świetnie uzupełnia niedobory.
  • Burak, seler, pietruszka, marchew - warzywa korzeniowe - w okresie zimowym, gdy łapie mnie przeziębienie, miksuję z nimi (surowymi!), imbirem, sokiem z cytryny, jarmużem, miodem i natką koktajle. Ostatnio byłam chora ponad rok temu - wyleczyłam wtedy infekcję wirusową właśnie w ten sposób (dodatkowo biorąc wit. C). Wirus był tragiczny - bóle mięśni, stawów, robiło mi się słabo, miałam gorączkę. Zwalczyłam w kilka dni, choć osłabienie trwało dłużej. Moja mama też złapała wtedy wirusa - niestety, wzięła antybiotyk (nie powinno się go brać na wirusy!), potem zmieniła na inne leki od lekarza i walczyła z nim 2 tygodnie. Osłabienie trwało jeszcze miesiąc. Nie piła tych koktajli.
  • Do picia: mięta, melisa, koper włoski, bukiet ziół, czystek - mięta i melisa działają uspokajająco. Mięta, koper włoski i bukiet ziół (ten kupuję w Lidlu) wspomagają także układ trawienny (ale trzeba uważać, bo wzmagają produkcję gazów ;)), wydzielanie żółci i walczą z uczuciem ciężkości po przejedzeniu. Czystka piję na wzmocnienie odporności i zrzucenie wody, gdy czuję, że gromadzi mi się w organizmie.
I to wszystko, co znajdziecie w mojej kuchni. Okazjonalnie pojawiają się np. zarodki pszenne lub łuska gryczana, ale na tyle rzadko, że nie umieściłam ich w tym wpisie. A Wy? Jakie superfoods stosujecie? :)

45 komentarzy:

  1. Sporo rzeczy i ja stosuję - siemię lniane złociste, ale nie odtłuszczone, mielę je w młynku do kawy, olej lniany i orzechy włoskie. Olej z czarnuszki używa moje siostra, mi on nie smakuje kompletnie :/
    Suszone śliwki i morele także często jem (suszone owoce zabieram często do pracy na drugie śniadanie :)), cytrynę dodaję czasem do ziół, do wody bardzo rzadko, jogurtów staram się unikać, ale różnie mi to wychodzi, miód też dodaję do ziół albo kakao czy kawy, natkę pietruszki i awokado bardzo lubię, imbir jem bardzo rzadko. Ziarno kakaowca też jem, ale surowe - zarówno ziarna kruszone jak i rozdrobnione, uwielbiam je ;) I z ostatniego akapitu używam chyba wszystkiego :) I uważam, że większość zdrowej żywności ma w sobie coś z superfoods, więc ciężko mi wymienić jakie ja używam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam młynka do kawy, dlatego kupuję już mielone. Smaku czarnuszki także nie lubię (chyba że w sałatce w niewielkiej ilości), dlatego moja regularność w konsumpcji kuleje :p
      Sporo podobnych rzeczy używamy - cieszę się, bo Twoja dieta jest dla mnie pewnym wskaźnikiem, upewniam się zatem, że chyba dobrze komponuję swoją :D

      Usuń
    2. Ja jem siemię głównie ze względu na omega 3, więc kupowanie mielonego odtłuszczonego nie miało by większego sensu, błonnika jem aż nadto :)

      Co do czarnuszki to nie lubię zarówno nasion (psują mi smak wszystkiego), jak i oleju, ale może kiedyś polubię :)

      Nie myślałam, że moja dieta jest dla Ciebie wskaźnikiem...:) Fajnie, że możemy sobie "poplotkować" mailowo :)

      Usuń
    3. Właśnie się zastanawiałam, ile tego omega-3 w odtłuszczonym siemieniu :D Popatrzę chyba zatem na cenę młynków, bo przyda się np. do mielienia kaszy na mąkę czy puddingi :)

      Nasiona mam, ale daję niewiele, więc nie wyczuwam ich smaku tak mocno jak oleju... On jest bardzo specyficzny, nie wiem, czy go ktoś sam w sobie lubi :D

      Bardzo dużo się od Ciebie uczę i dajesz mi sporo do myślenia, szperania, dociekania :) Dziękuję Ci za to :)

      Usuń
    4. Moja siostra pije codziennie łyżkę bez większych problemów ;)
      Ja raz oblizałam łyżkę po nim (myślałam, że to po syropie klonowym :D) i czułam ten smak przez kilka kolejnych godzin :P

      Cieszę się, że mogę Ci w czymś pomóc ;)

      Usuń
    5. To zazdroszczę, bo ja przełknąć przełknę, ale jakoś za smakiem nie przepadam i pozostaje długo w ustach oraz gardle - muszę zaraz czymś przepłukać :P

      Usuń
  2. JA również nie szaleję za tym całeym superfoods - w Polsce również jest sporo produktów o wiele tańszych i bogatych w witaminy itd. Szkoda, że wielu tego nie docenia tylko idze za tą cała "modą"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Np. kasza gryczana, jaglana, jęczmienna, płatki owsiane - to są tanie produkty, a dostarczają naprawdę wielu minerałów. Tak samo wiejskie jajka, warzywa i owoce. Wcale nie trzeba kupować komosy i pić młody jęczmień z chlorellą, spiruliną, żeby być zdrowym :)

      Usuń
    2. Masz rację :) Co "zabawne" niektórzy wymyślają a i tak chorują ;)

      Usuń
    3. Tak mi się przypomniało... kiedyś człowiek nie słyszał o superfood, jadł zdrową, nieprzetworzoną, naturalną, polską żywnosć i żył długo (moja prababcia dożyła 90 lat i dopiero na 2 lata przed śmiercią przestała chodzić). Teraz ludzie katują się dietami, wydają kupę pieniędzy na superfood itp. a i tak chorują i chodzą po lekarzach... A wystarczy docenić do to polskie ;)

      PS Wczoraj w kabaretach troszkę nabijali się z bycia "fit", super foods itp. ale u facetów ;P

      Usuń
    4. Ale też tryb życia był inny - praca w polu całymi dniami, przy zwierzętach, dzieciaki chodziły do szkoły po kilka kilometrów w jedną stronę... Teraz człowiek się nie rusza, jest w stresie, pędzie, nie dba o to, co je, a jak się już obudzi, to wpada w fit trend i je 1000 kcal, wymyślne superfoods i chodzi co chwila na siłownię...

      Dawno nie oglądałam kabaretu, bo jakoś przestały mnie śmieszyć :p

      Usuń
    5. Kiedyś ludzie też mieli swoje problemy i się stresowali - doceniali to co jest w Polsce i korzystali z tego :) A aby być zdrowym wcale nie potrzeba drogiego superfoods - w Polsce też takie mamy ;)

      PS Mnie też one nie śmieszą - siostra oglądała to się przysiadłam i to gadałyśmy to oglądałyśmy :)

      Usuń
    6. Dokładnie. Jedli nieprzetworzone, normalne jedzenie, ruszali się i wszystko było w porządku :) Moja prababcia żyła ponad 90 lat, babcia żyje już ponad 80... :)

      Usuń
    7. Moi dziadkowie jak umarli to mieli po 86 a dziadkowie ze strony mamy jeszcze żyją :) Wiadomo, ze teraz ciężko o nieprzetworzoną żywność bo wszystkie owoce i warzywa dostępne w sklepach i często na bazarku są pryskane a nie każdy ma możliwosć uprawiać samemu, ale nie można zapominać o "skarbach", które my mamy... dlaczego wielu nie docenia polskich rodzynek, buraków itp. tylko bierze sie za jagody goji i inne... smutne...

      Usuń
    8. Zwłaszcza zimą dla mnie wybawieniem były rodzime buraki, seler, kapusta, marchew i por, które były źródłem witamin, gdy brak było ogórków czy pomidorów dobrej jakości. I nawet taniej wychodzi :)

      Usuń
    9. Myślę, że ruch w tym wszystkim też odgrywał ogromną rolę - kiedyś ludzie pracowali w polu, niemal ciągle byli w ruchu, a teraz krów nikt nie wyprowadza żeby zjadły trawę, tylko karmią je gotową paszą, doją się właściwie same, a w polu większość spraw załatwia kombajn - widzę jak na przestrzeni lat zmieniła się wieś i życie tamtejszych mieszkańców, chociażby mojego wujka - na podwórku stoi traktor, 2 nowsze w garażu, do tego wielki kombajn, skuter (bo przecież po ziemniaki na pole nikt nie będzie szedł piechotą :P) i 3 samochody :D

      Usuń
    10. O tak... wbrew pozorom kanapka z surową marchewką jest smaczna a buraczki z chrzanem... niebo :D Zimą można jeść też kiszonki ale dla mnie są za słone :P

      A co do pomidorów to dwa lata temu do w listopadzie miałam jeszcze swoje - mama zerwała z ogródka i dojrzewały sobie w domu.. odmiana bawole serce ;)

      Usuń
    11. Aniu, zgadzam się. U mojej babci, z kolei, zostali już sami starsi ludzie, jest tam biednie, więc np. wypożycza się od siebie nawzajem kombajn i tak się robi małe skrawki. Albo przestaje się hodować zwierzęta - moja babcia miała kiedyś krowy, konie, świnie, kury, króliki... A teraz zostały jej koty, pies, kilka kurek i króliki, bo nie jest w stanie sama wszystko ogarnąć. A my - no cóż, siedzimy niemal cały czas. Do sklepu - samochodem, zamiast schodów - winda, kilka godzin w pracy na siedząco, potem w domu zalega się przed telewizorem i spać. Nawet niektórzy na przystanek autobusowy podjeżdżają samochodami. Do niczego dobrego to nie prowadzi.

      Ervisha, kiszonki jem zimą, ale właśnie dla mnie też są słone - chociaż ja sporo solę. Kanapki z surową marchewką chyba nie jadłam, ale lubię sobie zrobić surówkę z marchewki i pora (lub marchewki z chrzanem i jogurtem) albo buraczki z czosnkiem i papryką, i to jeść z kanapką :)
      W sklepach pomidory zimą to jest śmiech na sali, więc super, że miałaś możliwość jeść swoje :)

      Usuń
    12. Niektórzy ludzie 1 przystanek podjeżdżają tramwajem, bo im się nie chce iść, a mnóstwo osób się dziwi, że ja chodzę do pracy pół godziny - niektórzy to mnie podziwiają, jakbym co najmniej jakiś ośmiotysięcznik codziennie zdobywała :P

      To na wsi o której ja mówię jest dość nowocześnie - babcia ma syna, który się wszystkim zajmuje a ten syn (mój wujek) też ma syna, który przejmie gospodarstwo, a teraz ogarnia wszystkie pola. Wujek tylko zajmuje się krowami, świniami i kurami. Krowy doją się niemal same, urządzenia na mleko też się prawie same myją, da im trochę jedzenia i tyle.
      Drugi wujek ma świnie i kury i on ma faktycznie sporo roboty, bo całym gospodarstwem zajmuje się niemal sam - mógłby sobie trochę odpuścić, ale on jest pracowity i w żniwa zwłaszcza się przepracowuje. Tamtejsze gospodarstwo też się bardzo zmieniło - kiedyś stał tam wiejski domek, a teraz ma wielki, luksusowy dom, nowoczesny kombajn i traktory. Choć on faktycznie pracuje dosyć ciężko ale bardziej "siedząco" niż kiedyś - np. całe dnie kosi zboża kombajnem (kiedyś robiło to się ręcznie).

      A żywność niestety jest coraz bardziej zanieczyszczona, ale nie ma co popadać w paranoję, bo gdyby chciało być się w 100% bio to trzeba by było przejść tylko na swoje uprawy, a nikt chyba nie będzie miał wszystkiego co mu potrzebne - owoce i warzywa łatwiej hodować, ale zboża to już nie taka prosta sprawa. Zresztą teraz to nawet na wsiach coraz trudniej utrzymać pojedyncze drzewa - wchodzi jakaś zaraza i trzeba pryskać, bo nic by z tego nie było :/

      Usuń
    13. Ja może pół godziny nie chodzę w jedną stronę na uczelnię, ale i tak jestem sporo w ruchu - często tramwaj na pętlę dojeżdża na minutę przed odjazdem mojego autobusu, więc muszę przebiec całą pętlę i cztery perony, żeby zdążyć :P Ale mam postanowienie, że jak tylko nie będzie padać (nie lubię jesienią chodzić w deszczu), to będę przechodziła na uczelnię kilka przystanków :) A tak to chodzę, ile się da i gdzie się da - rodzice wożą tyłek samochodem, a ja idę na piechotę, np. na targ, zakupy.

      Aaa, to faktycznie nowocześnie. U mojej babci jak byłam, to coraz więcej już odremontowanych domów się widzi - drewniane, ale takie ładne :)

      Mnie się marzy mieć swoje warzywa i owoce - ale tak symbolicznie bardziej niż na jakieś większe uprawy. Nie ma co w paranoję popadać, ale najlepiej w grudniu ogórków i pomidorów nie kupować, a polegać na korzeniowych warzywach :D

      Usuń
    14. Ogórków i pomidorów zimą nie kupuję, ogórków to nawet teraz nie jem, bo one są wg. mnie wybitnie pryskane (po zjedzeniu wyskakują mi syfy na twarzy, a jeden pan ostatnio mi mówił, że kiedyś hodowali ogórki i razem z wodą podlewającą szedł do nich nawóz...:/)

      Usuń
    15. Ja zimą tylko koktajlowe na gałązce - wiem, wiem, i tak są pryskane, ale jakoś nie mogę się powstrzymać :p A teraz kupuję wszystko, bo mi nie szkodzi - dodatkowo dostaliśmy od znajomego taty ze wsi ogórki niepryskane, z których zrobiłyśmy z mamą przetwory, a część na bieżąco jemy :) Najlepsza historia jest z tymi ogórkami w folii - ponoć na początku transportu są małe, ale w trakcie w chłodniach ustawia się odpowiednią temperaturę i tak "rosną" ;)

      Usuń
  3. I takie superfoods to ja rozumiem! Nie ma sensu zmawiać przez internetu z Chin czy Bóg wie skąd ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, warto znać miejsce pochodzenia produktu, żeby się nie wkopać :D

      Usuń
    2. No, łatwo się naciąć na olej kokosowy czy jagody goji :/

      Usuń
  4. Swietny post! :D Wiekszosc z tycg rzeczy tez znajduje sie w mojej kuchni,ale sa roznice,np.ja mam siemie niemielone i takie dodaje XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mielisz siemienia przed dodaniem? Ja chyba zacznę z siemienia robić puddingi, jak z chia. Albo w końcu zainwestuję w młynek, bo można w nim także kaszę mielić na mąkę :D

      Usuń
    2. nie,nie miele :) Dodaje o tak o,np.do owsianki,wtedy jak sie gotuje to wytwarza wokol wlasnie taka fajna galaretke i jest mniam :)

      Usuń
    3. Aa, to ja tak samo robię ze zmielonym :)

      Usuń
  5. Czytałam Twój wpis o diecie ubogokalorycznej i niestety muszę stwierdzić, że nieświadomie i to nie z chęci odchudzania jadłam bardzo mało kalorycznie. Widzę odbicie tego w wynikach krwi. Czy Ty miałaś w tamtym czasie (a może nadal się z tym borykasz) mało leukocytów (białych krwinek) ? Oprócz oleju z czarnuszki egipskiej stosowałaś lub stosujesz coś jeszcze na zwiększenie ich liczby ? Bardzo Ci dziękuję za ten post ! Dziękuję, że dzielisz się swoimi doświadczeniami i wiedzą ! :) czekam na odpowiedz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, miałam o połowę mniej leukocytów niż dolna granica. Teraz się troszkę podniosły - odkąd suplementuję wit. B6 trzy razy dziennie po dwie tabletki (chodzi o regularne stymulowanie szpiku do produkcji białych krwinek). Olej z czarnuszki zaczęłam stosować mniej-więcej w podobnym czasie, ale przerwałam. Muszę do tego wrócić. Oprócz tego stosuję na razie tylko to, co wyżej - za tydzień idę do immunologa, to wtedy się dowiem, co jeszcze mogę zrobić. To na pewno jest bardzo długi proces, wymaga czasu. U mnie niskie krwinki utrzymują się prawie dwa lata, więc pewnie kilka miesięcy potrwa regeneracja organizmu. Mam nadzieję, że i u Ciebie wszystko będzie w porządku :)

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedz ! Jeżeli jeszcze mogłabyś mi napisać, jak zwiększyłaś kaloryczność jedzenia, bo wydaje mi się, że nie pisałaś o tym we wcześniejszych postach dokładniej,ale może się mylę, a to mnie bardzo teraz interesuje :)

      Usuń
    3. Najpierw wtępnie oszacowałam, ile jem kalorii i wyszło mi niewiele. Pomyślałam, że zacznę od 700 kcal (jadłam 650-700 max) i najpierw przez miesiąc zwiększałam kaloryczność o 50 kcal co dwa tygodnie (czyli wskoczyłam na 750, potem na 800), a potem zwiększałam co dwa tygodnie o 100 kcal. Wszystko ważyłam i liczyłam na kalkulatorze. Rozplanowałam, ile kalorii mogę przeznaczyć na poszczególny posiłek i tego się trzymałam. Jeśli chodzi o makroskładniki, to nie przywiązywałam do tego wagi i nie miałam o nich pojęcia. Chyba dopiero po miesiącu lub dwóch zamiast wafli ryżowych lub wasy zaczęłam jeść kaszę do obiadu - 1/3 woreczka. Zwiększałam głównie spożycie białka (serek wiejski, pierś indyka), potem warzyw, ale z perspektywy czasu stwierdzam, że to było raczej niewłaściwe. Jeśli masz problemy hormonalne, zwiększałabym tłuszcze w pierwszej kolejności, ale także węglowodany kosztem białka. Kasze to źródło wit. z grupy B, które wspomogą szpik, tłuszcze także wspomagają odporność, pomagają w syntetyzowaniu hormonów i przyswajaniu witamin ADEK. Bardzo ważne jest także jedzenie warzyw, zieleniny i owoców - chyba tylko dzięki prawidłowej diecie (w 60-70% złożonej z warzyw i owoców oraz zbóż) nie chorowałam ponad rok przy takim poziomie białych krwinek.
      Słuchaj też zachcianek organizmu. Ja zwiększając kaloryczność, miałam ogromną fazę na oliwki - z racji kaloryczności, jadłam ich może ze dwie. Ale tego organizm się domagał. Staraj się także nie rzucać na jedzenie - nie wiem, ile jesz kalorii, ale jak ja wychodziłam z głodowych racji i stopniowo je zwiększałam, to mogłabym połknąć konia z kopytami, tak organizm był wycieńczony i wygłodzony.

      Usuń
    4. Ach, no i mnie hematolog kazała sprawdzić poziom wit. B9 i B12 we krwi - ich niedobór również wpływa na obniżenie leukocytów. Ja mam akurat w normie.

      Usuń
    5. Dziękuję za tak obszerną odpowiedz ! :)

      Usuń
  6. Wszystkie z tych produktów zajadam, jedne z większą, drugie z mniejszą chęcia - pamiętam czas gdy byłam mała i mój Tato kazał mi pić z łyżki olej lniany -.-
    Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, żeby się nie zmuszać - jeść coś, czego się nie lubi. Ja mam tak z czarnuszką (dlatego brak mi systematyczności, ale staram się traktować to jak lekarstwo) i jarmużem (spożywam go tak, żeby go nie czuć i tylko w okresie, gdy mnie coś łapie) :)

      Usuń
  7. Zgodzę się z tym, że superfoodami nie muszą być tylko drogie rzeczy. W Polsce mamy ich dostatek, więc dla każdej kieszeni się znajdzie coś dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, trzeba tylko chcieć znaleźć :) Nawet specjalnie nie trzeba szukać, bo większość z tych rzeczy jest powszechnie dostępna - jedynie większość osób nie zna ich właściwości, bo nie mają takiego marketingu ;)

      Usuń
  8. W znacznej większość się zgadzamy :) My tylko dodałybyśmy olej z pestek dyni, który również pijemy na czczo. Jemy ostatnio mnóstwo owoców i warzyw z własnego ogródka a to najlepszy superfoods :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę poczytać, jakie właściwości ma ten olej z pestek dyni :) No proszę! Kolejne osoby, które mają swoje warzywa i owoce! U mnie same kwiatki i trawa (oraz mięta i lubczyk, a w doniczkach bazylia i cząber) - tylko pozazdrościć, takie są najsmaczniejsze :)

      Usuń
  9. Ciekawy wpis :) Super produkty, które pokazują, że każdy może sobie pozwolić na swój ulubiony "superfoods" :) Używam większość wymienionych przez Ciebie produktów, kilka troszkę innych - jak np. morele niesiarkowane czy len w ziarnach, który mielę sama, bo taki kupny mielony traci dużo cennych wartości :( Moda na super jedzenie prężnie pnie się do przodu, ceny niedawno bardzo drogich produktów znacząco spadają, można to zauważyć np. po nasionach chia, które można trafić za na prawdę niewielkie pieniądze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że tanieją, bo można próbować nowości, ale chyba i tak będę wierna klasykom :) Chia niedawno kupiłam, bo było tanie, ale raz zrobiłam pudding. Nie rozumiem tego szału, bo jest dla mnie identyczne jak siemię, no ale, się zużyje ;)

      Usuń
  10. Większość produktów znam i też wdrożyłam do codziennej diety. Jednak na przykład olej z czarnuszki był mi zupełnie obcy. Kiedyś próbowałam też zabrać się za jarmuż do koktajli, ale jakoś mi nie podchodził niestety. A do picia zioła uwielbiam :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jarmuż mi także nie smakuję - jadam go tylko wtedy, gdy łapie mnie przeziębienie. Olej z czarnuszki ma specyficzny smak, ale przy regularnym stosowaniu można się przyzwyczaić :) Stosowałam także wspomagająco ostropest plamisty, a teraz włączyłam sok z aronii (ze względu na wzmocnienie układu odpornościowego) :)

      Usuń