niedziela, 14 maja 2017

Liczenie kalorii - moje doświadczenia



Na początku, krótka informacja. Ostatnio rozmyślam, w którą stronę rozwijać bloga, dlatego bardzo pomocne będzie, jeśli wypełnicie ankietę, którą znajdziecie TUTAJ. Za wszystkie odpowiedzi serdecznie dziękuję - i zapraszam na kolejny wpis :)

Coraz większą mam inspirację do tworzenia postów nie związanych stricte z recenzjami czy pichceniem i mam nadzieję, że przypływ weny związany jest z wiosną :D Kilka miesięcy temu obiecałam Wam wpis o moich doświadczeniach z liczeniem kalorii. Mija już rok, kiedy przerwałam dokładnie wyliczanie i myślę, że to odpowiedni czas, aby podzielić się z Wami moimi obserwacjami.

JAK ZACZĘŁAM LICZYĆ KALORIE? DLACZEGO?

We wrześniu w klasie maturalnej (2014 r.) drastycznie obniżyłam wartość kaloryczną diety (odsyłam do posta o diecie 1000 kcal). Bardzo szybko spadała mi waga (po ok. 6 kg/miesiąc), lecz na początku listopada zaczęłam w głowie szacować, ile ja faktycznie tych kalorii mogę jeść. Gdy wyszło mi w porywach 600-700 kcal/dzień, napisałam zrezygnowana do koleżanki z klasy, która miała doświadczenie jeśli chodzi o odchudzanie, jak mogę z tego wyjść? Ważyłam wtedy ok. 72 kg, więc troszkę miałam jeszcze do zrzucenia, ale zdawałam sobie sprawę, że proces wychodzenia z takiej głodówki też jest długotrwały i podczas niego te kilka kilogramów zrzucę. Po radach koleżanki oraz przekopaniu internetu postanowiłam, że zacznę skrupulatnie wszystko ważyć i liczyć, zwiększając stopniowo kaloryczność o 100 kcal co dwa tygodnie. Musiałam zaopatrzyć się w wagę, a z pomocą przyszedł mi także zwykły kalkulator oraz dostępne powszechnie tabele kalorii (o istnieniu MyFitnessPal czy Cronometer nie miałam pojęcia). Tak zaczęło się 20 miesięcy niejako uzależnienia od wagi i kalkulatora.

JAK LICZYŁAM KALORIE?
Musiałam wszystkie posiłki przygotowywać na bieżąco - tyle, ile miałam zjeść. Na wadze stawiałam garnek/miskę/talerz i kładłam kolejno składniki, dodając w kalkulatorze odpowiednio przeliczone wartości. Miałam wyliczone, ile kalorii powinnam zjeść na śniadanie, ile na drugie śniadanie, ile na obiad i kolację. Gdy wyczerpałam limit kalorii - nie dokładałam już więcej składników. 

JAK LICZENIE KALORII WPŁYNĘŁO NA MOJE ŻYCIE?
Umożliwiło mi stopniowe wyjście z ogromnego, głodowego deficytu kalorycznego bez efektu jojo, spowolnienia metabolizmu i kompulsów. W miarę wychodzenia z głodówki organizm domagał się coraz większej ilości jedzenia, ale dzięki liczeniu (i silnej woli) miałam kontrolę i umiałam rozróżnić wilczy apetyt od faktycznego głodu - stąd nie były mi groźne napady kompulsywnego jedzenia. Poznałam też średnio kaloryczność większości produktów spożywczych, zyskując świadomość, co i w jakich ilościach powinnam jeść - umiem to teraz ocenić także wzrokowo, więc wagi samej w sobie często nie potrzebuję.
Z drugiej strony, konieczność ważenia i dokładnego liczenia bardzo ograniczała moje życie - i osobiste, i kulinarne. Nie jadłam przetworzonych rzeczy, restauracyjnych dań czy tego, co przygotowała moja mama - bo nie mogłam określić kaloryczności. Jadłam mniej dla smaku, a bardziej dla samego faktu jedzenia. Gdy przygotowywałam zupy lub wypieki, ważyłam naczynia, a po przyrządzeniu ich zawartość, a całą kaloryczność przeliczałam na 100 g. Wiem, nie było to zdrowe podejście i dlatego od tego odeszłam. Skrupulatne liczenie korelowało z moją perfekcjonistyczną naturą. Dochodziło też do sytuacji bardzo nerwowych, gdy wyczerpała mi się bateria w wadze. W związku z negatywnymi konsekwencjami, jakie wywołała ubogokaloryczna dieta, byłam bardziej wybuchowa i drażliwa, a w głowie panowała myśl, że jak czegoś nie zważę, to zjem za dużo i automatycznie przytyję. Nie ukrywam też, że przygotowywanie posiłków było dwa razy bardziej czasochłonne i chaotyczne, a gotowanie na kilka dni (gdy już studiowałam) wymagało rewelacyjnej organizacji (oraz pamięci, co ma ile kalorii).


DLACZEGO PRZESTAŁAM LICZYĆ KALORIE? I CZY W OGÓLE ICH NIE LICZĘ?
Przewaga negatywnych aspektów liczenia kalorii w moim przypadku sprawiła, że z tym zerwałam. Oczywiście, wiązało się to z ogromną walką w mojej głowie - tutaj odsyłam do wpisu o strachu w zaburzeniach odżywiania. Wrażenie, że przytyję, jak nie będę kontrolować dokładnie podaży kalorii działało bardzo przygnębiająco. Czasem też dochodziło do podjadania, bo nie musiałam już lecieć, ważyć i liczyć wszystkiego, co wkładałam do buzi. Nie były to kompulsy, tylko zwykłe podjadanie. Z czasem negatywne myśli ustąpiły, a praca nad swoją psychiką doprowadziła mnie do wniosku, że całe życie nie da się chodzić z wagą i kalkulatorem u boku. Że życie składa się z wielu innych aspektów, a jedzenie jest tylko dodatkiem. Że warto słuchać się swojego organizmu i zachować po prostu umiarkowanie, jedząc intuicyjnie.
Ale, ale. Nie będę zmyślać, że totalnie się od tego uwolniłam. Ważę jedynie produkty zbożowe i ziarna lub masło orzechowe (oraz składniki do potraw, które umieszczam na blogu). Na razie to jest dla mnie złoty środek - jednocześnie mam kontrolę, ale nie jest ona tak restrykcyjna. Nie liczę dokładnie kalorii, a jedynie szacuję w głowie, mając na uwadze, że margines błędu jest w tym wypadku przeogromny :) Przede wszystkim czuję się wolna. Czuję ogromną ulgę, że nie jestem zamknięta w sztywnych ramach. Że mogę normalnie cieszyć się jedzeniem jak każda inna osoba.

KOMU POLECAM LICZENIE KALORII?
Na pewno osobom, chcącym schudnąć, wychodzącym z diet głodówkowych oraz odchudzających (w fazie stabilizacji), lecz także tym, które chcą przybrać na wadze. Polecam też od czasu do czasu przez jeden dzień zbadać dokładnie swoją kaloryczność każdej innej osobie - dzięki czemu zyskujemy świadomość w zakresie zdrowego żywienia. Lecz jak wspomniałam wcześniej - na dłuższą metę po prostu tak się nie da.

Wydaje mi się, że wyczerpałam temat, lecz jeśli coś jeszcze Was ciekawi - śmiało zadawajcie pytania w komentarzach :)

A Wy? Czy liczycie lub liczyliście dokładnie kalorie? Jaki jest Wasz stosunek do tego tematu?

19 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy wpis!A ankietę już wypełniłam!
    Widzisz,ja nie pomyślałam o liczeniu kalorii,chyba mój organizm za bardzos ie domagał i prez to miałam dostałam ,,napadów,,.Ale jest już lepiej...
    w fazie odchudzania też bardzo skrupulatnie wszystko liczyłam a dziennie rzadko kiedy przekraczałam 1000 kcal(choć wtedy myślałam,że jem 1200 :/) Ciężkie wspomnienia i głupie zachowanie...ale jest już ,jak sama wiesz i może widzisz,dobrze :)JAk wrócę z Włoch ,czyli 31 maja to będę miała więcej czasu i powiedziałam sobie,że zacznę biegać.NAjpierw marszobiegi,mniej niż pół godziny-taki mi radziła pani Justyna,genialna instruktorka i dietetyczka z mojej siłki w Leclercu,która ciśnie maratony i jeszcze prowadzi fitness...podziwiam ją i powiedziałam sobie,że mimo,że nienawidzę,spróbuję zacząc powoli biegać...zobaczymy jak mi pójdzie ;)
    Wiem,torchę odbiegłam od tematu,nie ważne XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo <3

      Wiesz, nie każdy musi lubić biegać i musi biegać długie dystanse - ja się pogodziłam z tym, że więcej jak 5 km to nie przebiegnę (za bardzo się spinam i boli mnie głowa :/), poza tym, nie jest to moja ulubiona aktywność fizyczna i muszę uważać na kolano. Ale spróbuj, może się rozkochasz - teraz jest na to idealna pora :) Lubię zrobić sobie przebieżkę wiosną, jak jest tak pięknie.

      Usuń
  2. Znam i mam podobny etap za sobą. Liczenie kalorii może być pomocne, ale też może człowiekowi tak uprzykrzyć życie, że staje się to ciężkie i dla liczącego i dla rodziny, bliskich. Warto wiedzieć co i ile się je, ale nie można popadać w skrajność :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie się zgadzam - liczenie kalorii ma dwie natury i trzeba to wszystko wyważyć :)

      Usuń
  3. Kalorii specjalnie nie liczę, ale na tyle wiem, co ile ich ma, że same mi się one mniej więcej liczą :D
    I podobnie jak Ty ważę zboża (i nie ze względu na kcal, ale na optymalną porcję), strączki i orzechy do śniadania.
    I także uważam, że dla osób odchudzających się liczenie kalorii może być bardzo pomocne, bo inaczej trudno kontrolować ilość, zwłaszcza w odniesieniu do nieporcjowanych produktów węglowodanowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś dietetykiem, więc od pewnych nawyków i wiadomości nie możesz się uwolnić :D
      Tak się teraz zastanawiam, co to znaczy optymalna porcja, skoro kaloryczność jest nieistotna? Tzn. nie za mała? Taka dobra do strawienia? Czym się kierujesz dokładniej? :)

      Usuń
    2. Taka, którą na pewno zjem ;)
      Np. płatków owsianych do śniadania zazwyczaj jem 50 - 60g, to samo kaszy do obiadu - jak ugotuję więcej, to już muszę się dopychać, a tego nie lubię. Nie gotuję kaszy na zapas, żeby tak mi leżała bez sensu (znaczy się na zapas gotuję, ale ze świadomością, ile mi będzie potrzebne np. na kolejny dzień ;)) Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi :D

      Usuń
    3. Tak, tak, teraz rozumiem :)

      Usuń
  4. Szczerze mówiąc, nie polecam liczenia kalorii większości anonimowych osób, które tu wchodzą. Dzięki instagramowi wiem, jaki mamy docel, i jak bardzo muszę zastanawiać się nad swoimi słowami, żeby nikogo nie skrzywdzić. Taka sama odpowiedzialność ciąży na reszcie recenzenckich i słodyczowych bloggerów.

    Cieszę się, że zaakcentowałaś wady oraz uściśliłaś, komu liczenie polecasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczenie kalorii powinno być przemyślane i wyważone, tzn. nie powinno ograniczać życia, łączyć się z restrykcjami i pewnym strachem oraz frustracją związanymi z jedzeniem - ale łatwo to napisać, a ciężej zachować zdrowy dystans, zwłaszcza, jeśli o sylwetkę się walczy lub długo się walczyło i nie chce się zaprzepaścić wypracowanego efektu.

      Zdaję sobie sprawę, jak wielka siła tkwi w słowie, a bycie bloggerem to nie tylko współprace, statystyki i otrzymywanie za darmo produktów do jedzenia. To nie kilka naprędce napisanych zdań. To odpowiedzialność za drugiego człowieka i szacunek, przejawiający się zarówno w samej treści wpisu, jego formie, jak i w kontakcie z czytelnikiem.

      Usuń
  5. Ankieta wypełniona :)
    Nas liczenie kalorii mega męczy :P Kiedyś przez to przechodziłyśmy ale szybko nas to wytrąciło z równowagi. Czasem liczyłyśmy kalorie wypieków, jednak doszłyśmy do wniosku, że nie jest nam to do życia potrzebne :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo <3
      I słuszne podejście - najgorsze jest uczucie, gdy Twoje życie kręci się wokół wagi, kalkulatora i cyferek, a jak przekroczysz limit, to zaczynasz mieć wyrzuty sumienia - i ważniejsze jest to, żeby jakoś tam wypełnić te liczby, niż żeby cokolwiek smakowało :)

      Usuń
  6. Moim zdaniem bardzo wiele młodych dziewcząt wpada w taką pułapkę. Nie mają doświadczenia, nie wiedzą wiele o zdrowym żywieniu i o tym jak wiele krzywdy mogą sobie zrobić głupimi dietami i patrzeniem jedynie na kalorie.
    Dieta to nie tylko kalorie. Dobrze Cię rozumiem.
    Poza tym takie liczenie kalorii może stać się obsesją...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie może stać się to obsesją, dlatego czasem warto stanąć z boku i spojrzeć na swoje życie z dystansu. Nie jest to łatwe. Nie można też liczenia kalorii demonizować, bo potrafi wiele nauczyć, ale fakt faktem, że jest to proces uciążliwy i na dłuższą metę bardzo negatywnie oddziałuje na psychiczny wymiar naszego życia :)
      Pozdrawiam również!

      Usuń
  7. Czekałam na ten wpis :) swoją drogą - klasa maturalna '14? :D Ojej, to jestem rok starszą koleżanką! :) Co do poprzedniego komentarza i Twojej oferty pomocy i podania maila - jak się 'przemogę' za jakiś czas to się odezwę ;) Dziękuję!! A ankietę już wypełniam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maturę pisałam w 2015 r. :) W 2014 r. zaczynałam klasę maturalną.

      Bardzo dziękuję za ankietę, a jeśli chodzi o maila - nie naciskam, nie krzyczę i nie czuj się w żaden sposób zobligowana :) Wiedz, że w razie potrzeby masz się do kogo zwrócić :)

      Usuń
  8. ja nigdy kalorii nie liczyłam ;)

    OdpowiedzUsuń