niedziela, 27 listopada 2016

"Smakując Australię" - relacja z podróży do Australii (cz. III)


Dzień czwarty
Nie samym Sydney Australia stoi ;) Czas zagłębić się w inne tereny Nowej Południowej Walii. Od tego dnia moja siostra miała urlop, więc mogliśmy spędzić czas razem. Wykupiła nam wycieczkę autokarową przez Groupon z firmą AAT Kings w Góry Błękitne (Blue Mountains) do Scenic World. W drodze powrotnej do Sydney mieliśmy także zahaczyć o Featherdale Wildlife Park.
Zbiórka była o 8 rano na Harrington Street niedaleko The Rocks, znanego już Wam z poprzedniego wpisu. Chcąc nie chcąc, znowu musieliśmy się zwlec rano z łóżka (chociaż jet lag już nam nie doskwierał - a przynajmniej mnie) i dojechać na miejsce. Okazało się, że większość grupy to emeryci i renciści (ku uciesze mojego brata, bowiem oznaczało to wolne tempo chodzenia, a ku rozpaczy mojej i siostry, bo lubimy się żwawo ruszać ;)). Naszym kierowcą i jednocześnie przewodnikiem był John, który świetnie opowiadał o historii miejsc, które mijaliśmy, o przyrodzie i różnych ciekawostkach oraz legendach (nie wszystkie pomnę, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie :)).
 Scenic World mieści się dwie godziny drogi od Sydney (100 km), niedaleko miejscowości Katoomba. Jechaliśmy komfortowym autokarem autostradą, mijając starodawne, małe miasteczka (jakże inne od dużego, nowoczesnego Sydney) z typowymi sklepikami pod zadaszeniem (jak z amerykańskich filmów o dzikim zachodzie :D). Ale skąd nazwa Blue Mountains? Oczywiście, pochodzi od poświaty, za którą skrywają się góry. Wydaje się, jakby były granatowe, a to za sprawą... parujących olejków z drzew eukaliptusa, które mieszają się z parą wodną, tworząc coś na kształt roztworu koloidalnego, załamującego i rozszczepiającego promienie świetlne. Dlatego góry wydają się błękitne.
Scenic World powstało w 1958 roku. Jest to swego rodzaju park, który mieści w sobie dolinę porośniętą lasem tropikalnym (na dół można zjechać niebieską kolejką linową lub czerwoną kolejką wąskotorową). Na dole wytyczone są trasy spacerowe w 3 wariantach: 10-minutowy (od stacji niebieskiej kolejki do stacji czerwonej), 30-minutowy oraz 50-minutowy. Na górze pomiędzy dwoma wzniesieniami rozpięta jest żółta kolej liniowa. Stamtąd można dojść do Echo Point (punkt widokowy - nazwa wzięła się właśnie od echo, które niesie się po górach) oraz Three Sisters (naturalnie wyrzeźbionych skał, przypominających trzy głowy).
Po dotarciu na miejsce, musieliśmy wykupić bilet na kolejki (wszystkie 3 kosztowały 39$ od osoby; jedna - 19$; w ramach biletu można jeździć nimi, ile się chce podczas jednego dnia). Następnie okazało się, że nie musimy chodzić zwartą grupą - mamy się jedynie stawić na parkingu o wyznaczonej godzinie. Wydawało nam się, że dwie godziny wystarczy na zobaczenie wszystkiego w Scenic World, ale niestety, czas był za krótki. Postanowiliśmy, że przejedziemy się żółtą kolejką, co trwało 10 minut. Podłoga w kabinie była przeszklona, więc idealnie widać było las pod naszymi stopami, ale także wodospad, który znajdował się niedaleko nas. Po dotarciu do drugiej stacji, udaliśmy się na pieszą wędrówkę do Echo Point. 

Szlak nie był zbyt wymagający (było kilka fragmentów obejmujących schody), bardzo wygodny (ubitą ziemię gdzieniegdzie wzmocniono drewnianymi, kamiennymi lub metalowymi konstrukcjami) i trwał 30 minut. Szliśmy częściowo lasem, który w niektórych momentach się przerzedzał, ukazując zapierającą dech w piersiach przestrzeń. Widzieliśmy w gąszczu wiele papug (King Parrot, Lorikeet i Cockatoos), a czyste, rześkie powietrze (temperatura wynosiła ok. 17 stopni) i promienie słońca dodatkowo umilały wędrówkę. Po dojściu na Echo Point, naszym oczom ukazały się Three Sisters w pełnej krasie. Nazywają się: Meehni (922 m n.p.m.), Wimlah (918 m n.p.m.) oraz Gunnedoo (906 m n.p.m.). 
Przeszklona podłoga żółtej kolejki
Warto zaznaczyć, że na Echo Point można dojechać autokarem - co wiele grup turystycznych robi. Po krótkiej sesji zdjęciowej, zdecydowaliśmy, że nie idziemy do samych sióstr (co zajęłoby nam 15 minut w jedną stronę), lecz wrócimy do żółtej kolejki, przejedziemy do stacji bazowej, następnie na dół niebieską i po krótkim, 10-minutowym spacerze wjedziemy na górę czerwoną kolejką.
Po lewej - las deszczowy; Po prawej - niebieska kolejka

Zjazd trwał 3 minuty, a przed nami przepięknie rozpościerał się widok na Jamison Valley.  Las na dole faktycznie przypominał nieco tropikalny bush - wiele było palm i niskopiennych roślin, tworzących razem gęstwinę. Szło się po drewnianym pomoście, więc nie było ryzyka, że nadepniemy na jakieś dzikie zwierzę, które czai się w krzakach, by nas pożreć ;) Przeszliśmy obok wylotu kopalni węgla, gdzie na pamiątkę umieszczono figurki (chyba z brązu) i doszliśmy do stacji. Czerwona kolejka wąskotorowa pnie się ostro pod górę (pod kątem 52 stopni), co stanowi nie lada atrakcję zwłaszcza dla wycieczek szkolnych. Siedzenia wewnątrz pojazdu są specjalnie skonstruowane tak, że jadąc pod górę, zapieramy się kolanami o oparcia przed nami - dzięki czemu nie spadamy w dół. Mojemu bratu najbardziej się podobała ta wersja kolejki, a ja myślałam, że oprócz wysokości, będzie również prędkość - niczym w lunaparku - a ta okazała się być przeciętna (na pewno nie zawrotna ;).

Przy kopalni
Następnie udaliśmy się razem z naszym przewodnikiem - Johnem - do miasteczka Leura na lunch. Po drodze jednak zatrzymaliśmy się w kolejnym punkcie widokowym, gdzie nasz kierowca opowiedział nam, dlaczego wśród gęstwiny lasu widać specjalnie porobione szlaki. Okazało się, że olejki eukaliptusa są łatwopalne, więc w razie pożaru ogień rozprzestrzenia się z ogromną prędkością. Dlatego w niektórych miejscach wycięto specjalne drogi dla strażaków, dzięki którym mogą z łatwością dostać się do ognia i ugasić go w zarodku. Nie zawsze się to jednak udaje (słyszymy wielokrotnie o niszczącej fali pożarów w Australii), jednak tamtejsza flora dość szybko jest w stanie się odbudować. A! W lesie nie można także palić papierosów - kara za to wynosi... 30 tys. $ (90 tys. zł).
Lunch zjedliśmy w restauracji Loaves and the Dishes, gdzie jako klienci AAT Kings mieliśmy 10% zniżki. Zamówiłam Chicken Fritattę z dynią, szpinakiem i pomidorami oraz sałatką, siostra - Portuguese style Burger (grillowany kurczak, majonez, sos peri peri, sałatą i pomidorem), a brat - Blue Mountains Burger (wołowina, sos bbq, karmelizowana cebula i warzywa). 
Chicken Fritatta

 Po lewej - Blue Mountains Burger; Po prawej - Portuguese Style Burger

Moja fritatta była smaczna - słoność fajnie została zbalansowana słodyczą dyni. Pomidor, co prawda, smakował trochę jak nasze jesienne, ale nie ma co narzekać ;) Mojej siostrze burger bardzo smakował, a brat był rozczarowany suchością wołowiny w jego kanapce.
Kwiecista Leura
Po lunchu przeszliśmy się po małym miasteczku, które skąpane było w wiosennym słońcu i pięknych kwiatach. Nie mogłam się oprzeć i zrobiłam kilka zdjęć - zwłaszcza dla mojej mamy, która uwielbia roślinność :) Następnie autokarem udaliśmy się w drogę powrotną do Sydney, a następnym punktem postojowym był Featherdale Wildlife Park. Po dotarciu na miejsce okazało się, że temperatura jest zupełnie inna niż w górach (28 stopni), ale bynajmniej mi to nie przeszkadzało :) 

Kolczatka

King Parrot

Diabeł tasmański
Wraz z biletami, otrzymaliśmy książeczkę, na której mogliśmy stawiać stemple - zapełnienie tej książeczki ponoć gwarantowało, że zobaczyliśmy wszystkie najważniejsze atrakcje parku. Jak się okazało przy wyjściu, obok siebie stały stanowiska ze wszystkimi stemplami, więc spokojnie można było odpuścić sobie robienie ich w trakcie zwiedzania ;) Oczywiście, nie musicie tej książeczki wypełniać - jest to głównie atrakcja dla dzieciaków (i dla mnie :P).
Pierwszy raz karmiłam kangury! Jedzenie dla nich kosztuje 2$ - otrzymujemy suchego wafla do lodów, który jest wypełniony sianem i jakimiś bliżej niezidentyfikowanymi chrupkami. Bałam się, że kangur wygryzie mi dziurę w ręce, ale okazał się bardzo przyjaznym zwierzęciem :) Bardzo często jest tak, że kangur zabiera z ręki jedzenie i zajada je swoimi łapkami (jak człowiek!), ale zdarza się, że je prosto z naszej otwartej dłoni (ważne, żeby była płaska, nie tworzyła zagłębienia - jeśli dajemy bardziej sypki prowiant). Nie można ich dokarmiać własnym jedzeniem!
Oprócz kangurów, widzieliśmy psy Dingo, diabły tasmańskie, wieeele papug, ptaków, bocianów, ale także emu, wombaty, kolczatki i misie koala (które okazały się niezbyt pachnące ;)). 
John zaoferował nam krótką wizytę w parku olimpijskim, z czego chętnie skorzystaliśmy i po zrobieniu kilku zdjęć, podrzucił nas na stację, skąd promem udaliśmy się w drogę powrotną do centrum Sydney.
W wiosce olimpijskiej

Centrum Sydney - City

Sydney Opera House z promu na rzece Parramatta
 Płynęliśmy rzeką Parramatta. Nazwa wzięła się z języka aborygeńskiego (plemienia Darug) i oznacza "miejsce, gdzie żyją węgorze". Przy zawrotnej prędkości, konieczne było założenie kurtki, bo wiatr hulał i przeszywał na wskroś :D Na początku płynęliśmy przez przedmieścia Sydney, ale pod koniec rejsu widoki były przednie - widzieliśmy City (z dominującą Westfield Tower), a następnie naszym oczom ukazała się Opera (obok której przycumowaliśmy - na Circular Quay) oraz Harbour Bridge w promieniach popołudniowego słońca. Miasto od tej strony to zupełnie inne doświadczenie i warto się na nie skusić - długo pozostanie w mojej głowie :)
W ten sposób zakończyliśmy nasz dzień.

Co myślicie o Górach Błękitnych? Jakiego zwierzaka chcielibyście najbardziej zobaczyć na żywo?

18 komentarzy:

  1. Jestem jeszcze bardziej przekonana,że tam jest pięknie jak w bajcie i to warto zobaczyć ;) Cieszę się, że miałaś taką możliwość bo to wspaniałe doznanie i takie kolejne doświadczenie w zyciu ;) Nasza planeta jest piękna, natura, przyroda są piękne i trzeba o nie dbać by to piękno nie zniknęło....

    Opera House jest chyba charakterystycznym budynkiem dla Sidney :)A jeśli chodzi o zwierzaki to wszystkie są cudowne i mają to coś w sobie :) Ale kangurka to chyba najbardziej chcialabym zobaczyć, nakarmić, pogłaskać :D Chociaż przyjemnie byłoby gdyby papuzka usiadła mi na ramieniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nawet byłam na takiej pogadance w Zoo w Sydney o wpływie plastiku na zwierzęta. Trzeba dbać, bo maluchy sobie same nie poradzą :)

      Opera House jest najbardziej znanym budynkiem w Sydney :)

      Usuń
    2. Dobrze, ze o tym mówią - powinni mówić jak najwięcej :)

      Usuń
    3. Będę pisać o tej pogadance, jak dojdę do opisywania tego Zoo :)

      Usuń
    4. Czyli kolejny post :D SUPER :D:D

      Usuń
    5. Byłam tam 2 tygodnie, dopiero dochodzę do opisywania pierwszego tygodnia :P Więc jeszcze się trochę nazbiera (myślę, że ze 4 posty minimum :)).

      Usuń
  2. Kolejne magiczne miejsca :))
    Też bym była niezadowolona, gdybym musiała poruszać się z przewodnikiem wolnym tempem - bardzo tego nie lubię, bo przyzwyczajona jestem do szybkiego chodzenia :D
    Góry i kolejka super (choć gdyby osiągała zawrotną prędkość, byłaby dla mnie jeszcze fajniejsza :D)
    A co do zwierząt, to każde jest na swój sposób urocze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym szybkim chodzeniem mam tak samo :D A gdyby kolejki szybko się przemieszczały, to byłoby jak w lunaparku :P

      Usuń
  3. O kurczę,jakie widoki *.* I widziałaś kolczatkę-zdecydowanie ją chciałabym zobaczyć najbardziej! :D Wszystko jest takie cudne...łącznie z prezentem który od ciebie dostałam :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że podoba Ci się prezent!!! A kolczatkę na pewno zobaczysz :) Głaskałam ją nawet w innym parku - niesamowite uczucie :D

      Usuń
  4. Nie wiem czy wiesz ale batoniki Dobra Kaloria są w stałym asortymencie Lidla :) Tylko bez kawy i kakao

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem - Lidl jest jedynym sklepem (poza małymi spożywczakami), który jest w miasteczku, w którym wynajmuję pokój na studiach :)

      Usuń
  5. Te zwierzaki są takie słooodkie! Też chcę fotkę z kangurem :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kolczatki to nigdy nie miałam okazji widzieć na oczy! Wow! :) Super.
    A te burgerki z kolei wyglądają bardzo apetycznie. Świetnie, że dajesz nam choć namiastkę Australii, tego klimatu, jedzenia, stylu życia.
    Na pewno będziesz pamiętała tę podróż zawsze. Niesamowite przeżycia.
    Pozdrowionka serdeczne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wpisy się podobają :) To jest także pewna forma pamiętnika dla mnie - dzięki temu nic mi nie umyka :)

      Pozdrawiam.

      Usuń
  7. Ta szklana podłoga wywołuje u nas ciary!
    Wasze posiłki wyglądają bardzo apetycznie a szczególnie fritata, brat znów coś marudził jak widać :P Też chcemy karmić kangura! xD
    Jeszcze tylko przydałby się wątek miłosny... no. John powinien okazać się przystojniakiem czy coś :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż mam lęk wysokości (taki dziwny, bo właściwie to jest lęk przed spadkiem), to się nie bałam, bo wiedziałam, że to tylko podłoga :D Ale nasza mama dostałaby zawału, więc usłyszałyśmy "Boże, gdzieście wleźli" :P
      Haha, bracia tak mają! Ale po różnych przejściach zdrowotnych chyba chętnie by wsunął teraz takiego burgera (niestety ma kamienie w drogach żółciowych i musi pilnować diety - nie wiem, jak mu to idzie, ale musi :P).
      John był żonaty, ale bardzo fajny z niego gość :D Może urodowo nie w moim stylu, ale miły był xD

      Usuń